piątek, 23 marca 2018

Rozdział 5

Następnego dnia czekała mnie surowa reprymenda od znienawidzonego nauczyciela. Poczerwnieniały ze złości mężczyzna zdawał się przygotowywać do ewentualnego ataku, ba, jego palce znajdowały się niebezpiecznie blisko długiej, białej różdżki. Jakkolwiek to brzmi. 
— Waymare, od dzisiaj będziesz uczęszczać na moje zajęcia dwa razy w tygodniu o godzinie szóstej nad ranem, środy i piątki, bez żadnego wyjątku. Jeśli opuścisz lekcje chociaż raz to liczba godzin się powiększy. Dzisiaj dostajesz jeszcze dwie oceny niedostateczne, pilnuj się, bo jeszcze nie zdasz — uśmiechnął się szyderczo. Miałem ochotę wstać i posłać mu drętwotę w brzuch! Dlaczego się tak do mnie zwracał? Czy to nie podchodziło pod naruszanie praw człowieka, o których opowiadał nam Profesor Binns, martwy nauczyciel Historii Magii? — Ach, twoja matka jeszcze dzisiaj dostanie ode mnie list. Och, poprawka, twój ojciec go dostanie — właśnie wtedy przesadził. Spiorunowałem go wzrokiem, chwyciłem gwałtownie książki i ruszyłem w kierunku drzwi. — Jeśli opuścisz salę, Ravenclaw straci dwadzieścia pięć punktów — uprzedził. Przypomniałem sobie rozmowę z kolegami i... szczerze mówiąc to miałem to gdzieś. Po prostu wyszedłem na korytarz i pobiegłem do dormitorium Krukonów. Nie miał prawa tak do mnie mówić! Poza tym co go interesowały moje oceny? Na pewno nie zależało mu na mojej promocji do następnej klasy. Prawdopodobnie miał gdzieś czy zdam czy nie zdam, właściwie to ja też miałem to gdzieś. Jeśli miałem skończyć trzecią klasę z tak słabymi ocenami, wolałem poczekać na zmianę nauczyciela, co umożliwiłoby mi otrzymanie lepszej.
— Waymare, gdzie tak pędzisz?! — moje przemyślenia przerwał dobrze znajomy, denerwujący głos. Przede mną znajdował się Lucjusz Malfoy w pełnej okazałości - mundurek z zielonym krawatem idealnie wspólgrał z jego chytrym uśmieszkiem i iskierkami tańczącymi w wielokolorowych oczach. Czego on znowu chciał? — Nie powinieneś być teraz na lekcji? Myślałem, że Krukoni ich nie opuszczają.
Dopiero wtedy spostrzegłem stojące obok niego dziewczyny; Alecto Carrow, siostra bliźniaczka Amycusa Carrowa, patrzyła na mnie z typowym bitch-facem, a Valerie Yaxley podkreślała swój biust rękoma. Dwie idiotki! Pomyśleć, że któraś z nich mogła zostać moją narzeczoną - może moi rodzice to planowali?
— A Ślizgonów to nie dotyczy? Nie, po prostu nie chciało mi się tam siedzieć.
— Szukamy Narcyzy. Dziewczyny mówią, że nie widziały jej dzisiaj na śniadaniu, jeśli coś jej się stało to nigdy sobie tego nie wybaczę. Wiesz, ewentualnie będzie trzeba typa zlać — wypowiadając ostatnie zdanie wypiął pierś do przodu. — Niedawno pobiłem się z takim siódmoklasistą, stanąłem w obronie Alecto.
— Och, jesteś naprawdę odważny — rzuciłem.
— No, nie chcę się chwalić, ale poszedłbym nawet na bitkę z pięcioma osobami. Bo dlaczego nie? Tylko kto chciałby się ze mną bić? Boją się mnie.
No na pewno.
— Wiesz, Lucjuszu, jeśli spotkam Narcyzę to ci wszystko przekażę. Na razie muszę iść odrobić lekcje z mugoloznastwa — skłamałem. Nie chodziłem na mugoloznastwo, ponieważ nie widziałem w tej lekcji niczego ciekawego.
— Chodzisz na mugoloznastwo? — spytał zdziwiony.
— A coś w tym złego?
— Po co ci ta bezużyteczna wiedza? Ach, już rozumiem, chodzi ci o nową profesor. Ładna, ale jest szlamą, więc nie ma nawet co ruszać. Gdyby nie status krwi to nawet bym mógł się z nią przespać...
Co on w ogóle gadał? Naprawdę twierdził, że jakakolwiek nauczycielka poszłaby z nim do łóżka? Przecież on miał tylko trzynaście lat! Valerie i Alecto prawdopodobnie również w to nie wierzyły - ich miny wskazywały na lekkie zażenowanie i znudzenie.
— Robin, nie miej mi tego za złe, ale po prostu nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Idziemy, Malfoy — powiedziała Valerie. Z początku zdziwiony, chwilę później uśmiechnięty i zmotywowany do działania, ominąłem znajomych i pobiegłem w kierunku wieży Krukonów. Po drodze musiałem ukryć się przed Pomoną Sprout, która najwidoczniej zgubiła się w labiryncie schodów. Czasem wątpiłem w kompetencje grona pedagogicznego.
Jakiś czas później dotarłem na miejsce. Zagadka zadana przez kołatkę w kształcie orła była w miarę łatwa, dotyczyła owoców morza. Czy mogło być coś prostszego? Cóż, prawdopodobnie mogło. WIele razy zdarzyło mi się siedzieć pod nią i czekać na inteligentniejszego ucznia, by móc wejść do środka. Na szczęście okazała się dla mnie łaskawa, nie wymagała wiedzy z dziedziny numerologii lub innych bzdet.
W środku znajdowało się kilka osób; dwie z nich stały przy oknie, reszta czytała opasłe książki. Rozpoznałem tam nawet mojego braciszka - rozmawiał z chudą jak patyk, ciemnowłosą dziewczyną. Naprawdę? Podrywał kogoś w miejscu, w którym za chwilę mogła pojawić się jego dziewczyna?
— Marcus? — spytałem. Chłopak odwrócił się szybko, następnie posłał dziewczynie szeroki uśmiech i podszedł nieco bliżej. — Czy ty na pewno dobrze się czujesz? Gdzie jest Deirdre? — nie żeby mnie to wszystko interesowało. Po prostu czasem robiło mi się jej szkoda; zakochana nastolatka wymagała na odrobinę szczerości i szacunku. Traktował ją jak osobistą laleczkę, którą mógł zostawić w jakimkolwiek miejscu, a potem zwyczajnie po nią wrócić. 
— A gdzie może być prefekt? Na lekcji — parsknął śmiechem. — A ty? Nie wierzę, że TY opuściłeś jakąkolwiek godzinę — och, chyba mnie jednak dobrze nie znał. W drugiej klasie opuściłem aż dziesięć godzin, ha!
— Jestem zwolniony. Co tutaj w ogóle robisz? Kto cię wpuścił?
— No Deirdre — przewrócił oczyma. — Czekam tutaj na nią. Lyd, Lau, Li... — spojrzał na towarzyszącą mu dziewczynę, chyba koleżankę z dormitorium Deirdre, i zastanowił się nad jej imieniem. — Laura. Laura dotrzymuje mi towarzystwa — wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami. — No, młody, a jakieś problemy w szkole masz? Trzeba komuś wpierdolić? — w tamtym momencie wyczułem od niego nutę alkoholu. No tak, nie interesowałby się moimi problemami gdyby nie był opanowany procentami. Z drugiej strony to dobrze było mieć w starszym bracie jakieś oparcie, tamci idioci na pewno byli na mnie wkurzeni, planowali się zemścić za stratę tak wielu punktów. Dobrze, że nie wiedziały o tym pozostałe klasy!
— Może nie idź już dzisiaj na lekcje. Wracaj do dormitorium — powiedziałem stanowczo.
— Nie. Muszę ci coś jeszcze przekazać — uniósł palec do góry. — Masz napisać list do ojca — dopiero wtedy przypomniałem sobie o złożonej obietnicy. Miałem napisać zaraz po dostaniu się do drużyny, możliwie jak najszybciej. Cholera! Dlaczego nie mógł mi o tym przypomnieć wczoraj? 
— Dobra, zaraz się tym zajmę — westchnąłem, posłałem mu krzywy uśmiech i pobiegłem na górę po kawałek pergaminu. Nabazgrałem na nim kilka niewyraźnych liter układających się w słowo "Cześć!", a potem rozwinąłem list; napisałem trochę o kwalifikacjach do Quidditcha, pochwaliłem się pozytywnymi ocenami i napisałem pięć razy, że naprawdę mocno go kocham. Pozdrowiłem nawet Wiltiernę! Musiałem jakoś się im przypodobać: nadchodzący list od nauczyciela nie mógł być dla nich dobrą wiadomością. Przynajmniej dla ojca, bo jego kobiety moje oceny nie obchodziły. 
Kiedy opuszczałem Pokój Wspólny lekcja już się skończyła. Po drodze spotkałem zdyszanego Edoriusa, który najwyraźniej mocno się zmęczył. Obrzuciłem go wzrokiem przepełnionym niezrozumieniem i położyłem dłoń na jego ramieniu.
— Na twoim miejscu opuściłbym Hogwart. Połowa Ravenclaw'u wie o tym, że straciliśmy przez ciebie punkty — przełknął głośno ślinę. O nie. Czyli wszelkie obawy się spełniły! — Idioci powiedzieli wszystkim przed chwilą, plotki szybko się rozniosły. Emily Wine mówi, że zabije cię Rictusemprą... nie wiem co jest gorsze, zginąć z ręki tej brzydalki czy umrzeć z powodu łaskotek — pokręcił lekko głową.
— Muszę iść do sowiarni. Przejdziesz się ze mną? — zaproponowałem obojętnym tonem. W rzeczywistości wszystko we mnie wrzało! Nie mogłem poruszać się normalnie po korytarzach. Największa patologia Hogwartu planowała się mnie pozbyć, prawdopodobnie wywalić z tej głupiej placówki. Nie powinienem chodzić sam!
— Wybacz, muszę zrobić jeszcze pracę na Zielarstwo — skrzywił się. Wiedziałem, że po prostu nie chciał narażać się na niebezpieczeństwo ze strony moich licznych wrogów. W jednej chwili stałem się najbardziej znienawidzonym uczniem Ravenclaw'u. Czy mogłem komukolwiek zaufać? Jeśli Edorius bał się obok mnie chodzić to... chyba nie miałem nikogo. Czułem dziwne uczucie w żołądku, którego nie byłem w stanie jakkolwiek określić. Co się ze mną działo? To strach.
— No dobra. Dzięki — i szybko go wyminąłem. Musiałem znaleźć sobie jakąś obstawę, ale...  kogo? Nie licząc Edoriusa, nie miałem żadnych przyjaciół i dobrych znajomych. Może Blair Rosier? Nie, ona pewnie także mnie nienawidziła Niby taka milutka, a jednak wredna siksa. Z drugiej strony, przed kim ona mogłaby mnie obronić? 
Po drodze musiałem ukryć się przed dwiema grupami Krukonów zaciskających palce na różdżkach różnych kolorów, długości i o specyficzej giętkości. Jeden z chłopców wykrzyczał moje imię, ale zdążyłem się ukryć. Na miejsce dotarłem po rozpoczęciu lekcji Zielarstwa; dotarłem do śmierdzącej Sowiarni, odnalazłem swoją brązową sowę, którą kupiłem w pierwszej klasie za własne kieszonkowe(mój pierwszy, samodzielny zakup!) i przywiązałem przesyłkę do jej nóżki. 
Kiedy myślałem, że wszystko się powiedzie, kiedy już wyszedłem i znalazłem się nieopodal chatki gajowego, wszystko zostało zaprzepaszczone. Drogę do mostu zagrodziła mi grupa chłopców z mojego dormitorium(towarzyszyło im kilka osób ze starszych i młodszych klas), widocznie wkurzonych i gotowych do walki.
— No, Waymare, ostrzegaliśmy cię — powiedział jeden z nich, chyba Klaudiusz, czystokrwisty czarodziej, z którym dzieliłem pokój. — Tracimy przez ciebie jeden punkt i koniec. Musisz ponieść konsekwencje... a ja naprawdę nie chciałem tego robić — skrzywił się. — To co? Zrobię to sam, hm?  Wyciągaj różdżkę.
— Zwariowałeś? Nie będę z tobą walczyć — jak on wpadł na taki głupi pomysł? Chciał łamać regulamin szkolny na tak otwartym, widocznym terenie? Niemniej, wyciągnąłem różdżkę i zbliżyłem się odrobinę, cały czas w chłopaka celując.
— Nie zwariowałem. Drętwota! — bladopomarańczowy promień powędrował w moim kierunku, ale ostatecznie uległ błękitnemu Protego – bynajmniej nie mojemu.
— To stąd macie takie dobre oceny, idioci?!
Lucjusz Malfoy stanął w mojej obronie. Nie Edorius, nie Marcus, a Lucjusz! Skąd on się tam w ogóle wziął? Czysty przypadek uratował mnie od ośmieszenia i lekkiego bólu w okolicach twarzy. Bo zaklęcie przeciwnika wcale nie było takie silne!
— A ty czego tutaj chcesz, Malfoy? Myślałem, że wścibskie węże nie pomagają słabszym — zadrwił Klaudiusz. Ogarnęła mnie niesamowita wściekłość przeplatana z pewnością siebie. Nie mogłem pozwolić na takie głupie odzywki! 
— Drętwota! Rictusempra! Drętwota! — zaklęcia ruszyły w kierunku chłopaka z zawrotną prędkością; uderzyły w jego ciało, sprawiły, że upadł i zaklął głośno. Tłum ludzi natychmiast rozpoczął szaleńczą walkę. Mnóstwo zaklęć powędrowało w moim kierunku, większość z nich odbijał Malfoy i towarzysząca mu banda starszych Ślizgonów. Ja stanąłem oko w oko z Liamem, mugolakiem, który uważał się za lepszego ode mnie. Ta szlama śmiała w ogóle tak myśleć? O nie.
Kolejne uderzenia. Po ogłuszeniu chłopaka naskoczyła na mnie trójka drugoklasistów; słabsze, ale lecące z zawrotną szybkością zaklęcia co chwilę uderzały mnie w różne części ciała. Przeciwna grupa zyskiwała przewagę, Malfoy również nie mógł poradzić sobie z narastającą falą Krukonów. A ja? Ja również radziłem sobie coraz gorzej. Jakiś chłopak uderzył mnie nawet pięścią w nos; szkarłatna ciecz pociekła po moich wąskich wargach, następnie wsiąkła w materiał białej koszuli.
— Kurwa! — wymsknęło mi się. I kiedy wszystko wydawało się stracone, kiedy Malfoy padł na ziemię, a jego goryle radziły sobie ostatkami sił, pojawiła się swego rodzaju odsiecz. Odsiecz, której wcale się nie spodziewałem.
— Drętwota! Levicorpus! — jedna wyrazista, pomarańczowa smuga uderzyła wszystkich trzech napastników, następne zaklęcie uniosło Klaudiusza w powietrzu w ten sposób, że wisiał do góry nogami. Kilku innych przeciwników padło pod naporem kolejnych potężnych zaklęć. Powoli wstałem, przetarłem cieknącą krew i spróbowałem rozpoznać mojego wybawcę.
Bellatriks Black. Uratowała nas sama Bellatirks Black! Czy ona miała czas na takie głupie zdarzenia? Szczerze mówiąc to nic do mnie jeszcze nie docierało. Cały ten dzień wydawał się... dziwny? Byłem otępiały, śniłem na jawie i... mój Merlinie, dlaczego wszystko było takie nierealistyczne?
— Spadajcie stąd zanim przyjdą nauczyciele. Nie dziękujcie — powiedziała ostro dziewczyna i popędziła nas w kierunku zamku. Przedtem ściągnęła gacie Klaudiuszowi za pomocą prostego zaklęcia, po czym zrzuciła go gwałtownie na ziemię. Ja nie wiedziałem jak zareagować. Po prostu uśmiechnąłem się do niej i odszedłem - zalany krwią swoją i cudzą. Szczerze mówiąc po stoczeniu takiego pojedynku czułem się o wiele lepiej. Poza tym prawda wyszła na jaw - wiedziałem, kto tak naprawdę był moim przyjacielem. Edorius, który zostawił mnie w potrzebie, a może Malfoy, który natychmiast przyleciał z odsieczą?  Och, jeśli o nim mowa, towarzyszył mi w trakcie wędrówki do Pokoju Wspólnego Ravenclaw'u. Poczochrane, jasne włosy współgrały z idealną, wówczas pokiereszowaną i zakrwawioną twarzyczką chłopaka. Postrzępiona szata, prawdopodobnie bardzo droga, nadawała się na szmaty. A to wszystko przeze mnie! Musiałem okazać mu chociaż odrobinę wdzięczności. Bo byłem wdzięczny. Naprawdę byłem wdzięczny!
— Dzięki, Lucjusz. Za pomoc — uśmiechnąłem się lekko. 
— Mówiłem, że nadaję się do walk. Normalnie rzuciło się na mnie z czterdzieści osób, to jakaś masakra — no i już wtedy powrócił dawny, denerwujący Malfoy. Po pierwsze, nie było tam nawet piętnastu osób, po drugie, nie rzuciła się na niego POŁOWA zebranych, maksymalnie trzy osoby. Nie miałem jednak serca odbierać mu dumy i szczęścia jakim emanował po stoczonym pojedynku.
Jakiś hektolitr krwi później dotarłem do Pokoju Wspólnego. I ponownie spotkałem tam braciszka, tym razem w towarzystwie jego dziewczyny. O ile on niczego nadzwyczajnego nie zauważył, o tyle ona natychmiast oderwała się od jego ust i do mnie podbiegła. 
— O Merlinie, co ci się stało? Czy to... — i chyba się domyśliła. — Wiedziałam, że coś się szykuje. Słyszałam, że wielu osób nie było na lekcjach — pokręciła lekko głową. — Trzeba wyciągnąć konsekwencje. Marcus?
Chłopak - z początku znudzony – po chwili wstał i poklepał mnie po ramieniu.
— No to kogo mam pobić? — spytał całkowicie poważnie.
Oburzona Deirdre natychmiast uderzyła go w potylicę.
— Zwariowałeś? Będziesz miał kłopoty. I tak za dużo rozrabiasz — pokręciła lekko głową.
— Naprawdę nic się nie stało. Już mi nic nie zrobią — zarechotałem. Śmieszyło mnie to. Dlaczego? Sam już nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
— Robin, nie możemy tego tak zostawić. Porozmawiamy o...
Właśnie wtedy do pomieszczenia wbiegła podekscytowana Blair. Tamtego dnia założyła białą, prześwitującą sukieneczkę i niebieski krawat - jedyną oznakę przynależności do Ravenclawu. Wiecznie zastanawiałem się nad tym jaka cecha charakteru zaważyła nad jej przydziałem - bardziej nadawała się do Slytherinu.
— Robin, czy to prawda? Czy to prawda, że walczyłeś z Klaudiuszem? Chciałam ci pomóc, ale nie mogłam przyjść — pisnęła i natychmiast mnie przytuliła. Nie miałem pojęcia jak się zachować, więc sztucznie ten gest odwzajemniłem. — Boli cię coś? Może zrobić ci opatrunek? — oderwała się ode mnie, przyłożyła dłonie do mych obu skroni, obecnie pulsujących od bólu i ucałowała mnie w czoło. 
—  Wszystko w porządku, Blair. Nie musiałaś — posłałem jej uśmiech. Jak te wieści się szybko rozniosły! Jak to w ogóle się stało? Nagle wszyscy dowiedzieli się o jakiejś bójce między uczniami Ravenclawu i Slytherinu. No tak, to całkiem duża sprawa. 
— Słyszałam, że użyłeś zaklęcia szatańskiej pożogi — no, czasem przeinaczanie zdobytych informacji mnie zadziwiało. Naprawdę? Trzecioklasista miałby posługiwać się tak potężnym zaklęciem? Czy ludzie naprawdę w to wierzyli? Nie żeby mi to przeszkadzało. Wolałem uchodzić za mistrza pojedynków niż idiotę nie potrafiącego zapamiętać jednej, prostej formułki.
— Później o tym porozmawiamy, dobra? Muszę iść... odpocząć — rzuciłem. Promieniujący ból w okolicach szczęki i głowy zdecydowanie wyniszczał mnie od środka. Przestawałem funkcjonować normalnie, czułem się jak na lekcji Zielarstwa, na której nauczycielka przedstawiała nam usypiające, wywołujące halucynacje, rośliny. Wszystko widziałem jak przez mgłę.
— Dobrze. Gdyby cię coś bolało to po prostu kogoś do mnie przyślij — i właśnie wtedy złożyła na moich ustach krótki pocałunek. Następnie opuściła Pokój i pozwoliła mi kontynuować rozmowę z Deirdre i braciszkiem.
— Widzisz? On chyba nas nie potrzebuje — powiedział Marcus. Wydawał się bardziej pijany niż wcześniej. Kiedy dziewczyna otwierała usta, by coś powiedzieć, on zbliżył się niebezpiecznie blisko i szepnął mi do ucha kilka niezrozumiałych słów. — To niezła laska, nie zmarnuj tej okazji. Masz już piętnaście lat — i ponownie się oddalił. Miałem trzynaście lat! 
— Przestań tyle chlać, idioto. Nie będę z nikim szedł do łóżka — fuknąłem i ruszyłem w kierunku Pokoju Wspólnego. No nie! Jakim prawem on w ogóle się tak do mnie zwracał? Nigdy nie lubiłem poruszać tak krępujących tematów.
Resztę dnia spędziłem w łóżku. Zasnąłem stosunkowo wcześnie, spokojny i obolały, jednocześnie męczony myślą o nadchodzącym spotkaniu z nauczycielem. Czy coś mogło pójść gorzej? Mimo wszystko, ten wyczerpujący dzień w jakimś stopniu wykreował mój zróżnicowany charakter.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej!

Wiem, że minęło mnóstwo czasu od ostatniego rozdziału, ale naprawdę - szkoła nie jest żartem. A tyle lat już przeleciałem bez nauki, wszystkie egzaminy poza maturką napisane dobrze, a teraz... teraz to cały czas uczyć się muszę, żeby sobie jakoś poradzić, matko. Nie wiem czy chciałbym być już na studiach czy nie, w sumie to nie, bo jeszcze nie wiem, co chciałbym zrobić. Może pójdę na dziennikarstwo... albo coś związanego z historią, zobaczę.

Następny rozdział NA PEWNO pojawi się szybciej, dajmy na to za dwa tygodnie.

Pozdrawiam,
Annoying Catman. :p

2 komentarze:

  1. Przeczytane, jestem w końcu na bieżąco! :D
    Biedny Robin, serio. Pięknie sobie przeskrobał. Ale ten nauczyciel też mi nie pasuje. Nie rozumiem z jakiego powodu tak się uwziął na Krukona?
    I Malfoy w roli wybawcy, notego się nie spodziewałam. :D
    Rozdział i się podobał.
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogłabym znowu się tłumaczyc, ze jestem późno, ale temat mojej niemocy już zmarudziłam u mnie xd I nie było potrzeby martwić na zapas - naskrobałam rozdział! Mierny, ale jest :D
    Jezu jak mnie ten typ wkurza, bardzo jestem ciekawa co dla niego planujesz. I tak, myślę, że to jest jakieś naruszanie praw człowieka i praw ucznia. Przecież on nie może mu kazać tak często uczęszczać na swoje zajęcia i to przez rozpoczęciem oficjalnych zjaęć. Bo oni w Hogwarcie chyba nie mieli zadnych lekcji na 6.
    Lucusz się pokazał i od razu się weselej zrobiło :D Ciekawe czy kiedyś "przypiszesz" Robinowi jakąś narzeczoną, wybrana przez rodziców. Fajnie by było poczytać, jakby sobie z tą rewelacja poradził :D
    Jakbym chciała zacytować kwestie Lucjusza, które najbardziej mnie rozwaliły, to musiałabym przytoczyc wszystko, co tutaj powiedział. Matko, jak można byc aż tak głupim xd Nawet ci, co niby go lubią, są zażenowani jego zachowaniem
    To jest straszne, ze to Robin musi się opiekować starszym bratem, nie rozumiem, jak on moze się tak zachowywać oO. Brawo dla R, że zrobil sie na pozdrowienie macochy w liście, ja bym tego nie zrobiła, chrzanić ja xd Nawet ze straszna perspektywą listu od tego okropnego nauczyciela
    Nie mogę z tych kretynów, że go zaatakowali za utratę punktów, no też mi priorytety. A Lucjusz jednak chyba by chciał, zeby czytelnicy go polubili, skoro rzuca się w obronie Robina! Totalnie mnei zaskoczył, w ogóle sie go w tej roli nie spodziewałam :O I Bella, co za wejście! Uwielbiam ją, mam nadzieję, ze bedzie miała jakąś większą rólkę w twoim opowiadaniu :D
    "Normalnie rzuciło się na mnie z czterdzieści osób, to jakaś masakra" - hahahahah <3 I Marcus, który nie ogarnia, ile jego brat ma lat. Mam podobnie z siostrą, ale w formie żaru, bo dla mnie ona zawsze pozostanie dzieciaczkiem. W każdym razie, ma trzynaście lat, a ja cały czas uparcie twierdzę,że osiem.
    Rozdział bardzo mi sie podobał, sprawia wrażenie takiego... przełomowego? Dla Robina przynajmniej, szczególnie po tym ostatnim zdaniu. Wygląda na to, że robi sie coraz ciekawiej :)
    Czkeam na kolejny, który chyba już niedługo, wnioskując po dopisku pod rozdziałem :D Oby Wena sie ciebie trzymała
    Pozdrawiam!
    PS. Nie chcesz być na studiach, serio. Raz na semestr masz taką maturkę :D

    OdpowiedzUsuń