sobota, 17 lutego 2018

Rozdział 3


Uczniowie Ravenclaw’u wstawali z łóżek o wiele wcześniej niż uczniowie pozostałych domów. Po otworzeniu oczy i załatwieniu wszelkich najpilniejszych spraw w łazience, zabierali się za czytanie książek i rozmawianie ze znajomymi. Były jednak dni, w których nie zamierzali ruszać się z łóżek wcześniej niż na pół godziny przed rozpoczęciem lekcji. Najczęściej działo się tak w trakcie pierwszego dnia roku szkolnego, ewentualnie po jakiejś ważnej uroczystości. Wówczas Pokój Wspólny, główny ośrodek życia Krukonów, świecił pustkami. Wszystko wracało do normy po upływie pewnego nieustalonego czasu. O ile z początku ciężko było mi przyzwyczaić się do ustalonego trybu dnia, o tyle po jakimś czasie zacząłem budzić się i zasypiać w podobnych godzinach. Jedynie koledzy z Dormitorium nie potrafili się do tego przystosować. Często zastanawiałem się nad ich przydziałem – jakim cudem Tiara Przydziału wrzuciła ich do Domu Orła?
Byłem gotowy na czterdzieści minut przed rozpoczęciem zajęć. Postanowiłem zajrzeć do Edoriusa i zwyczajnie go obudzić. W tym celu użyłem leżącej na moim miejscu poduszki – uderzyłem nią mocno w jego głowę. Edorius zerwał się na równe nogi z głośnym, urywanym krzykiem. Pozostali wstali, przetarli oczy i zajęli się swoimi sprawami.
— Wstawaj. Nie zostało nam dużo czasu — poinformowałem.
— Musiałeś krzyczeć? — burknął Nott.
Przez dwa lata nauki w Hogwarcie nauczyłem się naprawdę wielu rzeczy, między innymi warzenia eliksirów i używania skomplikowanych zaklęć. Posiadłem także trudną do opanowania umiejętność budzenia kolegi ze snu. Nie mogłem używać łagodnego tonu, musiałem podejmować drastyczne kroki.
— Tak. Nic innego na ciebie nie działa… Pospiesz się — i wyszedłem.
Kiedy wróciłem do Pokoju Wspólnego, znajdowało się w nim odrobinę więcej osób. Większość wchodziła i wychodziła z łazienki, inni rozmawiali ze znajomymi i czytali książki. Kilka osób zebrało się wokół tablicy ogłoszeń, do której wcześniej nie miałem okazji podejść. Postanowiłem więc pójść w ich ślady i zaznajomić się z dzisiejszym planem lekcji. Okazało się, że pierwszą lekcję mieliśmy w sali Obrony przed Czarną Magią z nowym nauczycielem. Grupę towarzyszącą mieli stanowić Puchoni… świetnie, kolejne głupkowate uśmieszki i wesołe, piskliwe głosiki.
Zwróciłem także uwagę na notatkę dotyczącą naboru do drużyny Quidditcha. Miał odbyć się w najbliższą niedzielę o godzinie osiemnastej... Przez głowę przeszła mi myśl o pozbyciu się informacji, by nie zobaczył jej Nott. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że ktoś w końcu by mu o tym powiedział - jeśli nie, Coleman na pewno wywiesiła takie rzeczy w innych miejscach. No cóż, musiałem przygotować się na zbłaźnienie na oczach całego Ravenclaw’u. W końcu jakie miałem szanse z starszymi, bardziej wykwalifikowanymi graczami?
Z Pokoju Wspólnego wyszliśmy na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem lekcji. Hogwart posiadał ponad sto czterdzieści szerokich schodów, mogących pomieścić naprawdę dużą liczbę osób. Każdy, kto używał ich chociaż raz, wiedział, że należało uważać na ich magiczne sztuczki – zanikające schodki, zmiany trasy i wrzeszczące wszędzie portrety. Na szczęście jeszcze nigdy nic komu się nie stało. No, poza drobnymi złamaniami i uderzeniami w genitalia.
Przez dłuższą chwilę nie odzywaliśmy się ani słowem. Słyszałem tylko głośne śmiechy uczniów z najróżniejszych domów, w większości tych z trzeciej klasy. W końcu musieli wybrać identyczną drogę.
W pewnym momencie Edorius zabrał głos.
— Jaką mamy teraz lekcje?
— Obronę przed czarną magią — odpowiedziałem natychmiast.
— Z tym nowym nauczycielem? Pewnie będzie nas faworyzował — stwierdził pewnie.
Stwierdzenie chłopaka wydało mi się bardzo głupie. Dlaczego miałby nas faworyzować? Bo siedział z nami przy jednym stole? Warto podkreślić, że było tam wiele więcej osób, m.in. Blair Rosier czy jego ukochana Bairre Avery.
— Skoro tak… — moja wypowiedź została przerwana przez schody, które postanowiły zatrzymać się w połowie drogi. — Znowu?! Jeszcze trochę i się spóźnimy…
— Co z tego? Przecież nie wstawi nam spóźnienia — na twarzy Edoriusa pojawił się chytry uśmiech.
                Przewróciłem oczyma i poczekałem aż wrócą na swoje miejsce. Nastąpiło to jakieś kilkanaście minut później; stojący przed nami uczniowie zachwiali się niebezpiecznie, a ja przepchnąłem się przez nich i wyskoczyłem przed portret Flawiusza Wróżbity III, jasnowidza ubranego w szkarłatne szaty.
                — Tajemnice losu — rzuciłem. Hasło zdobyłem na początku drugiego roku na lekcji Transmutacji; zamieniłem cztery świece w puchary na wodę jako pierwsza osoba z całej klasy. Nauczyciel postanowił nagrodzić mnie takim przydatnym hasłem… Szczerze mówiąc to często się przydawał.
                Kiedy wyszedłem na długi, ozdobiony różnymi obrazami korytarz, zdałem sobie sprawę, że Edoriusa ze mną wcale nie było. Pokręciłem z niedowierzaniem głową i kontynuowałem wędrówkę przed siebie. Prawdopodobnie nie zdążył wejść do środka i został poza portretem, wściekły i zdezorientowany jednocześnie. Wciąż zapominał haseł, o których ciągle mu przypominałem.
                W końcu dotarłem do Lochów. Kręciło się tam mnóstwo uczniów z zielonymi krawatami przyłączonymi do czarnych szat. Nic w tym dziwnego, Ślizgoni mieli swój Pokój Wspólny na wybranym przez nauczyciela piętrze. W zeszłym roku zajęcia Obrony przed czarną magią odbywały się na szóstym…
                Przez długi czas czekałem tam sam. Dopiero jakieś pięć minut przed rozpoczęciem lekcji na miejscu pojawiło się kilka osób, w tym niski i – jak przypuszczałem – wkurzony Edorius. Kiedy podszedł bliżej, spiorunował mnie wzrokiem.
                — Znowu na mnie nie poczekałeś — burknął. — Musiałem iść w towarzystwie tej pustej szlamy. Następnym razem nie zostawiaj mnie na lodzie.
                Kiedy otwierałem usta z zamiarem udzielenia odpowiedzi, wspomniana Eleanor mnie uprzedziła.
                — Och, Nott, nie zamieniliśmy nawet słowa. Jestem aż tak nieznośna, że nie możesz oddychać w moim towarzystwie? Zabawne — roześmiała się.
                — Lepiej wracaj do swoich mugolskich rodziców. To nie miejsce dla ciebie — warknął chłopak.
                Zawsze zastanawiałem się w czym przeszkadzali czystokrwistym mugolaki. W końcu zostali obdarzeni magicznymi zdolnościami; radzili sobie z rzucaniem zaklęć, często lepiej od pozostałych. Dlaczego więc nie potrafili pogodzić się z takim podziałem?
                — Dostałam list, więc… chyba jednak jest — właśnie w tamtym momencie drzwi Sali otworzyły się z hukiem. Stanął w nich wysoki i barczysty mężczyzna, zdecydowanie mocno umięśniony. Stojące obok Puchonki zaczęły do siebie szeptać i chichotać, Eleanor uśmiechnęła się szeroko, a ja… Ja po prostu wszedłem do środka. Pozostali poszli w moje ślady – zaczęli zajmować coraz to lepsze miejsca do ściągania. Jedynie te trzy rozchichotane wychowanki Hufflepuff’u postanowiły usiąść w pierwszych ławkach.
                Sala była długa i szeroka. Oprócz kilkunastu dwuosobowych ławek stojących przed wielkim podestem dla nauczyciela, w środku znajdowała się jeszcze niewielka tablica, drewniane biurko, drzwi i – o ile dobrze policzyłem – dziesięć drewnianych manekinów w kształcie ludzi bez nóg. Ów podest mógł pomieścić naprawdę wiele osób, chudszych i grubszych, wyższych i niższych. Prawdopodobnie to na nim miały odbywać się lekcje praktyczne.
                Zanim zdążyłem się w całej sytuacji zorientować, uczniowie zajęli już najlepsze miejsca do ściągania. Jedynie cztery rozchichotane Puchonki usiadły na dwóch pierwszych ławkach… Ludzie pozostawili mi jedynie drugą od prawej strony; zająłem ją cicho, wyciągnąłem podręcznik i oparłem się o dłoń. Edoriusa ze mną nie było – siedział w ostatniej ławce z Karusem, czarodziejem czystej krwi, z którym dzieliliśmy dormitorium. Zostawił mnie samego! Czy to miała być jakaś forma zemsty? Cóż, nie przyszło mi się długo nad tym zastanawiać – mężczyzna zabrał głos.
                — Nazywam się Christopher Mayers. Dyrektor Dumbledore postanowił przyznać mi posadę nauczyciela obrony przed czarną magią — powiedział surowym tonem. — Na lekcjach będziemy skupiać się na praktyce. Owszem, pojawi się jakaś teoria, ale generalnie będzie jej niewiele… — mruknął. — Lekcje chciałbym zacząć od diagnozy. Poświęcimy na nią cały tydzień… sami rozumiecie, proste zaklęcia typu Rictusempra czy Drętwota. Na pewno przerabialiście to w zeszłym roku.
                Zaraz po wypowiedzeniu ostatniego słowa, do moich uszu dotarł znajomy głos Eleanor, to jest „szlamy”.
                — Jaki jest pana stosunek do prac dodatkowych? Będą jakieś?
                No tak. Musiała wtrącić swoje trzy grosze dotyczące nauki! Gdyby nie była taka zarozumiała, mógłbym ją polubić.
                — Nie. Nie zamierzam marnować swojego czasu na sprawdzanie głupich ciekawostek z biblioteki — urwał srogo. — Jeszcze jakieś pytanie? — nikt nie odważył się podnieść ręki. — No, to zacznijmy diagnozę. Hayley Abner, podejdź — niska, ciemnowłosa Puchonka wstała z miejsca i weszła na podest. — Spróbuj uderzyć drętwotą w jeden z manekinów. To nie może być trudne — w jednej chwili jego ton zmienił się na łagodniejszy.
                Dziewczyna wyciągnęła różdżkę zza pazuchy i uniosła ją na wysokość piersi manekina. Chwilę później z magicznego przedmiotu wyleciał blado-pomarańczowy promień, który ledwo przeciwnika musnął. Mężczyzna wyglądał na zdezorientowanego, jednak chwilę później uśmiechnął się łagodnie i uścisnął jej dłoń.
                Powyżej oczekiwań. Zapraszam… — dalej już nie słuchałem. Czekałem spokojnie na swoją kolej, obserwowałem poczynania kolegów i koleżanek, uczyłem się kilku nowych sztuczek. Nikomu nie poszło tak dobrze jak Eleanor, która sprawiła, ze manekin się przewrócił.
                Okropny, Aquarae. Okropny — warknął nauczyciel. Przez salę przetoczył się pomruk olbrzymiego zdziwienia. Hayley Abner poradziła sobie dużo gorzej… jak to w ogóle się stało? Sama mugolaczka próbowała się wykłócać, jednak nauczyciel sprawnie ją uciszył.
                Wezwali Edoriusa, wezwali Karusa… wszystko szło sprawnie i szybko. Nareszcie nadeszła długo wyczekiwana chwila.
                — Waymare, Robin — przez chwilę w mojej głowie pojawiła się wizja pierwszego przydziału. Podobnie jak i podczas Ceremonii Przydziału, wstałem, przełknąłem głośno ślinę i powędrowałem na podest. Następnie – już nie tak samo jak wówczas – wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem nią w jedną z drewnianych sylwetek.
                Zakręciłem nią i wypowiedziałem formułkę zaklęcia:
                Drętwota!
                Strumień wyrazistego, pomarańczowego światła uderzył z impetem w stojącego przeciwnika. Podobnie jak i w przypadku Aquarae, przedmiot upadł głucho na ziemię. Ogarnęło mnie uczucie nieopisanej ulgi. Chyba zasłużyłem na dobrą ocenę.
                Okropny — wymruczał mężczyzna. Rozszerzyłem oczy do granic możliwości, rozwarłem lekko usta i wpatrywałem się w niego tępym wzrokiem. Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie się wydarzyło. Otrzymałem trzecią najgorszą ocenę za jeden z najlepszych pokazów? Jakim prawem? Klasa chyba również w to nie dowierzała, bo z ich ust wydobył się kolejny pomruk zdziwienia. — Wracaj na miejsce.
                Wróciłem. Usiadłem i nie spuszczałem już z niego wzroku. Po prostu… jak to było możliwe? Moja pierwsza ocena w nowym roku miała być taka słaba? Co za wstyd! W zeszłym roku miałem Powyżej Oczekiwań! Co z tego, że nauczyciel wystawił taki stopień ponad połowie klasy? A może po prostu byłem tak słaby z zaklęć? Cholera.
                — Dobrze. Na dzisiaj koniec — poinformował wreszcie nauczyciel. Jednym ruchem różdżki sprawił, że wszystkie manekiny uległy nagłej naprawie. Czyżby potrafił używać magii niewerbalnej? To bardzo trudna do opanowania sztuka. — Generalnie poszło wam bardzo dobrze. Tylko dwie negatywne oceny — w tamtym momencie spojrzał na Eleanor, a potem na mnie. Miałem ochotę go zwyczajnie zwyzywać, powiedzieć wszystko prosto w twarz. Edorius został nagrodzony Wybitnym! Ogarnęła mnie dziwna zazdrość. — Możecie już iść… Aquarae, Waymare, wy zostańcie — reszta klasy zerwała się z miejsc. Edorius pojawił się na chwilę obok mnie, posłał mi smutne spojrzenie, po czym po prostu opuścił pomieszczenie.
                — Poczekam za drzwiami — powiedział niepewnie.
                W środku została tylko nasza trójka. Mężczyzna wciąż wydawał niewerbalne polecenia, sprzątał i przestawiał przedmioty za pomocą magii. Pozostawione na ławkach podręczniki, prawdopodobnie zostawione przez usatysfakcjonowanych ocenami uczniów, położył na biurku.
                — Wypadliście najgorzej — powiedział w końcu. Moja twarz musiała przybrać koloru dojrzałego buraka, bo Aquarae skarciła mnie spojrzeniem. Nie chciała, żebym miał kłopoty? Co ją to w ogóle interesowało? — Chcę zgody waszych rodziców na uczęszczanie na konsultacje przedmiotowe — wtedy całym moim ciałem wstrząsnęły chwilowe drgawki. Ojciec nie mógł dowiedzieć się o takim stopniu! — Nie martw się, Waymare, porozmawiam z nim osobiście. Nie fatyguj się na podrabianie podpisu — wymruczał.
                — Ale… To tylko jedna ocena! Poza tym na jakiej podstawie zostaliśmy nią „nagrodzeni”? — spytała oburzona Aquarae. — Przecież byliśmy najlepsi. Zasłużyliśmy…
                — Nikt nie lubi zarozumialców, Aquarae — przerwał. Sprawił, że cicho zachichotałem. Nareszcie ktoś jej to powiedział! — Pierwsze konsultacje odbędą się w niedzielę o godzinie ósmej wieczorem. Do widzenia — i wyprosił nas z Sali. Wkurzona blondynka trzasnęła drzwiami na odchodne i ruszyła w kierunku portretu prowadzącego do Wielkiej Sali.
                Kryjący się za drzwiami Nott natychmiast o wszystko mnie wypytał. Opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami, dodając także informacje o tym, że nazwał nas idiotami i czarodziejami z mniejszą mocą magiczną niż charłak. Poza tym w jednej chwili minęła mi cała wściekłość jaką żywiłem do Edoriusa. To nie jego wina, że otrzymał lepszą ocenę ode mnie… Po prostu ogarnęła mnie przerażająca zazdrość.
                — Co teraz mamy? — spytał, gdy byliśmy już na ruchomych schodach.
                — Chyba Zielarstwo. Nie wiem, mam to gdzieś — odparłem. Wystarczył mi jeden dzień, by zrazić się do całego Hogwartu. Dlaczego rodzina nie mogła wysłać mnie do Beauxbatons? Tam nauczyliby mnie wielu przydatniejszych rzeczy.
                Opuściliśmy zamek, przeszliśmy między grządkami z warzywami i skierowaliśmy się do cieplarni, w której hodowano najróżniejsze rośliny magiczne, m.in. wrzeszczące mandragory, o których uczyliśmy się w drugiej klasie. Jedna z Gryfonek zemdlała z powodu przenikającego krzyku – nawet nauszniki nie pomogły zapobiec tragedii. Na szczęście wyszła z Skrzydła Szpitalnego po niecałych dwóch tygodniach. Pani Watson, najlepsza pielęgniarka pod słońcem, potrafiła pomóc każdej osobie!
                Lekcja z profesor Sprout, niską i nieco otyłą czarownicą upłynęła szybko. Puchoni zdobyli dziesięć punktów dla swojego domu, Krukoni zaś trzydzieści z czego dwadzieścia dzięki Eleanor. Dziewczyna odbiła się od dna i pozyskała najlepszą ocenę dzisiejszego dnia – Wybitny.
                Po lekcji wróciliśmy do Hogwartu, żeby spożyć posiłek. Ja zadowoliłem się kawałkiem ciasta wiśniowego, Edorius zaś napakował sobie mnóstwo steków i jajecznicy. Mimo dużego apetytu, nigdy zbytnio nie przytył.
                Po skończonym jedzeniu, poszliśmy po podręczniki do Zaklęć i Transmutacji. Na tych lekcjach nie wydarzyło się nic spektakularnego, no może oprócz tego, że szczur jednego z chłopców zamienił się w doniczkę. Po zadaniu wypracowania na temat konsekwencji użycia transmutacji(czy nie mieliśmy tego w pierwszej klasie?), mogliśmy powrócić do dormitoriów.
                — Co sądzisz o zniknięciu tej całej Moiry z Hufflepuff’u? Bo na moje oko była po prostu głupia — zapytał Edorius, gdy siedzieliśmy już w Pokoju Wspólnym, zmęczeni i otoczeni gromadą głośnych ludzi.
                — Nie wiem. Może ktoś ją porwał? Masz rację, nie wyglądała na zbyt bystrą — wzruszyłem ramionami. Wydawało mi się, że wszyscy w szkole całkowicie zapomnieli o swojej puchońskiej koleżance. Mijali ją na korytarzach, obgadywali skandale dotyczące jej życia miłosnego… Ale Moira została zwyczajnie zapomniana.
                — Czuję, że niedługo się o wszystkim dowiemy.
                I miałem rację. Jakiś czas później do Pokoju Wspólnego wpadła Deirdre Travers, dziewczyna mojego brata. Wyglądała na zdenerwowaną i podekscytowaną jednocześnie.
                — Dumbledore kazał wszystkim przyjść do Wielkiej Sali. To dotyczy Moiry Hall!
                W Pokoju Wspólnym zawrzało. Wszyscy zerwali się na równe nogi, zaczęli biegać po pomieszczeniu i powiadamiać o wszystkim swoich nieobecnych kolegów. Prefekci zebrali się, by odszukać wszystkich, którzy znajdowali się poza wspomnianym Pokojem. Jeden z chłopięcych prefektów, chyba Avitus, zajął się odprowadzeniem pierwszorocznych.
                Schody nie robiły już głupich sztuczek. Sprawa była poważna i chyba każda osoba czy rzecz znajdująca się w Hogwarcie świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Dotarliśmy do Wielkiej Sali, zajęliśmy odpowiednie miejsca i poczekaliśmy na przyjście pozostałych. Kiedy wreszcie weszli do środka, dyrektor podszedł do podestu. Miał około osiemdziesięciu lat, wyglądał bardzo staro; długa, siwa broda sięgała już okolic pasa, małe okulary zatrzymywały się na nosie, a szara tiara połyskiwała w świetle świec.
                — Witajcie. Zapewne wszyscy jesteśmy zaskoczeni tym nagłym zebraniem — powiedział tym swoim tubalnym głosem. — Sprawa jest naprawdę ważna. Nie chciałem, żebyście dowiedzieli się o tym z nędznego Proroka Codziennego czy też innej magicznej gazety. Zapewne wszyscy domyślacie się o czym, o KIM będziemy dzisiaj mówić — zatrzymał się na chwilę. Spojrzałem na siedzące za jego plecami grono pedagogiczne; profesor Sprout wycierała oczy chusteczką, nowy nauczyciel obrony przed czarną magią wpatrywał się w nas z kamienną twarzą, a  Horacy Slughorn zajadał się czekoladowymi żabami.
                Minęła chwila zanim Dumbledore ponownie zabrał głos.
                — Dzisiaj znaleziono ciało Moiry Hall — w tym samym momencie całą salą wstrząsnęło. Ludzie zaczęli rozmawiać, krzyczeć, nauczyciele dziwnie posmutnieli, profesor Sprout zaniosła się płaczem. Ja wymieniłem z Edoriusem spojrzenia przepełnione trwogą. A Dumbledore? Dał nam chwilę na omówienie wszystkiego. Odezwał się ponownie, gdy nastała cisza. — Leżało na cmentarzu w Dolinie Godryka. Wasza koleżanka, ta świetna dziewczyna z talentem do pojedynków, ambitna pani prefekt i wspaniała córka aurorów… tyle dla nas znaczyła. To bardzo niesprawiedliwe, że K T O Ś odebrał jej życie. Tak, Moira Hall została zamordowana — kolejny szum, tym razem większy i bardziej… klimatyczny. — Pamiętajcie, że szkoła… — dalej już nie słuchałem. Dyrektor mówił o wspieraniu, o bezpiecznym Hogwarcie, o tym, żebyśmy trzymali się razem. Kto dopuściłby się zbrodni na niewinnej NASTOLATCE? To była NASTOLATKA.
                Powrót do Pokojów Wspólnych odbył się w ciszy. Ludzie załatwili najpotrzebniejsze sprawy w łazience i położyli się spać. Nie wiedzieć czemu, śmierć Moiry w jakimś stopniu mnie wzruszyła.



------
Hej!

Nareszcie napisałem ten rozdział. Usunąłem dwa tysiące słów jakieś trzy razy, zaczynałem od nowa pięć razy... Ten projekt też miał trafić do komputerowego kosza. Ale jest! Szczerze mówiąc to nie miałem żadnego pomysłu na ten rozdział. Akcja rozkręci się w czwartym/piątym - muszę was trochę jeszcze z tym wszystkim zaznajomić. W końcu życie codzienne bohaterów też jest ważne! :)

Mam też do was kilka spraw/pytań.
1) Czy taka czcionka Wam odpowiada? Nie zlewa się za bardzo ze sobą, nie męczy oczu?
2) Zrobiłem zwiastun opowiadania. Ogólnie się na tym całym montowaniu nie znam, więc proszę o wyrozumiałość. Co o nim sądzicie?
3) Powiadamiajcie mnie o nowych rozdziałach w zakładce "Spam", bo przeoczyłem ich zbyt wiele.
4) Biorę udział w ankiecie na Księdze Baśni, więc jeśli moje opowiadanie się Wam podoba, głosujcie. ;) http://sonda.hanzo.pl/sondy,272821,BqIq.html
5) W "Izba Pamięci" pojawiła się punktacja.

Pozdrawiam!

sobota, 3 lutego 2018

Rozdział 2

                Na peron dotarłem w towarzystwie spokojnego ojca i wesołego rodzeństwa. Whiltierna uznała za niedorzeczne odprowadzanie nas na miejsce, więc zrobiła awanturę i pozostała w rezydencji. Szczerze mówiąc to bardzo mi to odpowiadało; nie musiałem dbać o nienaganną postawę, sztucznie się uśmiechać ani rozmawiać o czarodziejskiej polityce. Czy mogło być coś lepszego? Nie. Sytuację psuło jedynie rwące uczucie towarzyszące sztuce teleportacji – najpierw wyrywający do góry ból, a potem twarde lądowanie na betonie.
W moje uszy uderzyła mieszanina głosów, wyższych i niższych, bardziej i mniej chropowatych. Przed oczyma pojawił się czerwono-czarny pociąg prowadzący do zamku Hogwart, wielki i długi, spełniający swoje zadanie od  wielu lat. Każdego roku odwiedzała go olbrzymia ilość młodych czarodziejów i czarownic chcących edukować się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Wielkiej Brytanii. Osobiście nienawidziłem tego miejsca. Panujący tam gwar dobijał mnie za każdym razem, gdy tylko je odwiedzałem. Biegający uczniowie, żegnające się rodziny… Ile można to wszystko oglądać?
                O ile moje rodzeństwo mogło odejść i przywitać się ze znajomymi, o tyle ja musiałem porozmawiać z ojcem. Dowiedziałem się o tym, gdy obciążył moje ramię długą, smukłą dłonią. Spojrzałem głęboko w jego niebieskie, pozbawione jakichkolwiek uczuć oczy. No tak, musiałem przeprowadzić z nim coroczną dyskusję na temat szkolnych głupot.
Poczekaj, Robinie — powiedział łagodnym tonem. Kiedy macochy nie było w pobliżu, zachowywał się zupełnie inaczej. Potrafił używać normalnych słów, śmiać się i żartować jednocześnie. Wtedy go lubiłem. Zachowywał się jak… jak mój ojciec. — Musimy porozmawiać o twojej nauce. W końcu to twój trzeci rok — uśmiechnął się nieznacznie.
No tak. Prawie zapomniałem — odpowiedziałem sarkastycznie. Niemal zapomniałem jak rozmawiać z osobą, która mnie stworzyła. — To co chcesz? Tylko szybko, zaraz zabraknie miejsc — dodałem szybko. Mężczyzna westchnął niezadowolony i otworzył usta w celu udzielenia odpowiedzi.
Pamiętaj, żeby nie narażać się nauczycielowi. Poza tym zdobywaj dobre stopnie i… pilnuj swojego brata, proszę — ostatnie słowo wypowiedział z swego rodzaju troską. Marcus zdecydowanie schodził na złą drogę; nie potrafił się normalnie zachowywać, pił dużo alkoholu na imprezach organizowanych przez Dom Węża i zdradzał swoją przyszłą narzeczoną. Dodatkowo doszły mnie słuchy, że zajmował się czarną magią i eliksirami z Zakazanego Działu w bibliotece. Czy mogłem na to zaradzić? Nie.
Jasne, zajmę się nim — skłamałem. — Coś jeszcze? — spytałem szybko. Nie zamierzałem z nim dłużej rozmawiać. Wiedziałem, że gdyby pojawiła się tam macocha zmieniłby diametralnie swoje nastawienie do mnie. Prawdopodobnie stałby się oschły i podły.
Chyba już nie. Pamiętaj tylko, żeby dużo trenować przed naborem do Drużyny. Musisz się dostać — poklepał mnie po ramieniu i wyprostował. Pociąg wydał charakterystyczny dźwięk; obwieszczał nadchodzącą godzinę odjazdu. — No, idź już. Do zobaczenia na świętach! — krzyknął na odchodne. Ale ja mu nie odpowiedziałem… Chwyciłem walizkę i wkroczyłem do środka. Większość uczniów zdążyła już zająć odpowiednie miejsca. Ja sam zdecydowałem się na rozpoczęcie poszukiwań Edoriusa – albo rozmawiał z rodzicami albo szukał dla nas miejsca.
                Znalezienie wolnego przedziału okazało się naprawdę trudnym zadaniem. Większość z nich okupywały grupy młodych ludzi, w innych obściskiwały się stęsknione pary, a w jeszcze innych pierwszoroczni używali najprostszych zaklęć. Przypominałem sobie swoją pierwszą wizytę w Hogwart Express, towarzyszące jej podekscytowanie i swego rodzaju strach. Jak czułem się w tamtym momencie? Normalnie. Poza tym, że bolały mnie nogi od chodzenia, uszy od krzyków uczniów, którym przeszkadzałem w różnych czynnościach, to jeszcze zamykały mi się powieki.
                Pociąg ruszył jakiś czas później. Złapałem się poręczy i odwróciłem z nadzieją, że za plecami ujrzę kolegę. I rzeczywiście, trzynastoletni Nott szedł w moim kierunku z bagażem w ręku. Wyglądał na wściekłego, przerażonego i znudzonego jednocześnie. Głównie przeważały te dwie pierwsze cechy… Ogarnęła mnie olbrzymia ciekawość. Co takiego mogło wywołać te zdenerwowanie? Może jakaś ciężka nowina? Musiałem się dowiedzieć.
Co taki naburmuszony? — parsknąłem, gdy podszedł bliżej. Krukon przewrócił oczyma, wyminął mnie i złapał za rękaw. Nie odzywał się ani słowem. — Och, rozumiem, musimy znaleźć przedział. Szkoda, że przeszukałem już połowę — wzruszyłem ramionami. Może łatwiej byłoby posiedzieć poza przedziałami? Przecież to nie mogło być takie złe. Komu chciałoby wędrować się na sam koniec pojazdu?
Zaraz coś znajdziemy. Opowiem ci później — wszystkie słowa powiedział spokojnie, jakby wcale nie towarzyszyła mu mina urażonego hipogryfa. Niemniej, ruszyłem za kolegą. Otwieraliśmy drzwi wielu przedziałów, kłóciliśmy się z olbrzymią ilością uczniów i przepędzaliśmy wielu pierwszorocznych. Niestety, każdego roku przybywało ich więcej, więc okazało się to jeszcze trudniejsze niż wygonienie zabawiającej się w najlepsze pary Ślizgonów z Czwartego Rocznika.
Na dłużej zatrzymaliśmy się przy pięcioosobowej grupie młodych ludzi. Edorius postanowił zawalczyć o miejsce, bo – podobnie jak ja – miał dość nużących poszukiwań. Niestety, musieliśmy trafić na popularną uczennicę Poppy Clarkson. Rok temu została najmłodszą liderką klubu, konkretnie Klubu Medycznego. Uchodziła za spokojną nastolatkę, użyczającą pomocy każdemu, kto jej potrzebował, nie przechodzącą obojętnie obok krzywdy ludzkiej. Ulubienica grona pedagogicznego postanowiła zacząć rozmowę od krótkiego uśmiechu, współgrającego z szerokim, malinowym uśmiechem. W dużych, czekoladowych oczach piętnastolatki tańczyły  iskierki radości, jasne włosy spływały po ramionach. Szata Hufflepuff’u prezentowała się na niej niemal idealnie.
Czegoś potrzebujecie? — spytała. Patrzyła głównie na Edoriusa, w końcu to on stał naprzeciwko niej. Ja nie zamierzałem się z nikim kłócić, to nie było w moim stylu. Chciałem po prostu odpocząć, usiąść i pójść spać. Czy to było tak dużo?
Szczerze mówiąc to tak — odpowiedział Krukon. — Potrzebujemy miejsca.
Och, możecie wejść. Mamy jeszcze dużo miejsca — uśmiechnęła się serdecznie. Zamierzałem wejść, jednak Nott niezauważalnie zagrodził mi drogę.
—  Właściwie to nie o to mi chodzi. Chcę, żebyście całkowicie ustąpili nam miejsca. Po prostu wyjdźcie z przedziału — odparł stanowczo. Twarz dziewczyny przybrała niezrozumiały wyraz, nastolatka najwidoczniej nie dowierzała w jego słowa. Chłopak zachowywał się tak jakby nie powiedział niczego niestosownego. A ja? Ja uważałem, że ona miała rację. Była całkiem sympatyczna.
Żartujesz, tak? Nie zamierzamy odchodzić. Przecież możemy spędzić czas wspólnie — powiedziała ponownie. — Ja nigdzie się nie ruszam.
Przecież jest was dużo. Możecie wygonić jakichś pierwszorocznych — odpowiedział trzynastolatek.
Nie zrobimy tego. Wchodzicie czy nie? Wybierajcie — rozłożyła ręce.
Nie! Macie stąd odejść albo… — posłał jej groźne spojrzenie. Twarz dziewczyny przybrała barwę dojrzałego buraka, w wesołych dotychczas oczach pojawiły się iskierki wściekłości, a usta zwęziły się drastycznie. Wiedziałem, że powoli wytrącał ją z równowagi.
To niedorzeczne. Przecież możemy spędzić ten czas razem — właśnie w tamtym momencie drzwi przedziału otworzyły się;  za plecami nastolatki pojawił się wielki, barczysty i otyły Puchon. Spojrzał na nas z góry i otworzył wąskie, znikające pod grubą warstwą skóry usta. Malutkie, brązowe oczka przypominały ślepia świni, a ciemne i gęste włosy zaliczyłem do jego jedynej zalety. Wszyscy znali Hucka Harpera, obrońcę Hufflepuff’u.
Jakiś problem? — spytał głośno. Edorius już otwierał usta, by udzielić sarkastycznej odpowiedzi. Poczułem obowiązek przerwania tego cyrku. Nie mogłem pozwolić, żeby Edorius sprawił sobie kłopoty. Uważałem się za głos rozsądku w naszym duecie. Ktoś musiał, prawda? On walczył o nasze prawa, a ja usiłowałem utrzymać naszą nienaganną opinię. Zepsuliśmy ją tylko u Apollina Pringle’a, woźnego Hogwartu.
Nie, nie ma żadnego problemu. Pójdziemy poszukać innego przedziału — uśmiechnąłem się sztucznie. Nott zamierzał się przeciwstawić, ale drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przed jego twarzą. Odwrócił się w moim kierunku. W jego oczach kryła się wściekłość i zażenowanie jednocześnie.
Dlaczego odpuściłeś? Prawie to mieliśmy — rzucił z wyrzutem. W tym samym momencie usłyszeliśmy dobrze znajomy głos. Dochodził z przedziału znajdującego się kilkanaście metrów dalej… Rozpoznałem ten głos. Bałem się odwrócić. Bałem się pokazać, że go zauważyłem. W końcu, która osoba chciałaby spędzić kilka godzin w towarzystwie narcystycznego blondyna? Lucjusz Malfoy zapraszał nas do zajętego przez siebie miejsca.
Edoriusowi również nie podobała się taka wiadomość. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem i popchnął do przodu, z dala od Ślizgona. Postawiłem mu lekki opór. Musieliśmy się nad tym zastanowić! W końcu wcale nie musiało być tak źle. Malfoy mógł być zmęczony, może nie zamierzał zamieniać z nami ani jednego słowa? Istniała taka możliwość. W końcu wszyscy mieli swoje własne problemy. On miał prawo cierpieć na bezsenność. Na przykład!
Powiedzmy, że idziemy porozmawiać z babą od słodyczy. Ewentualnie z konduktorem! — palnął Nott. Przez chwilę patrzyłem na niego jak na idiotę. Naprawdę na coś takiego wpadł? Cóż, przynajmniej było trochę zabawnie.
Daj spokój. Nie mamy innego wyjścia, pociąg już ruszył, nie będziemy tutaj stać — wyminąłem go, pociągnąłem za rękaw i skierowałem do miejsca, z którego wystawała blond czupryna. Kiedy znalazłem się twarzą w twarz z wspomnianym uczniem Domu Węża, posłałem mu nieznaczny uśmiech. Trzynastolatek zabrał nasze bagaże, ustawił je na odpowiednim miejscu, po czym wpuścił nas do środka. Dopiero w tamtym momencie zauważyłem jak bardzo urósł – przerastał mnie o prawie dwie głowy. Najwidoczniej to on miał być tym wysokim… Jak zawsze.
W środku znajdowały się jeszcze dwie osoby; szpetny i barczysty Viktor Dołohow, to jest goryl Lucjusza zajmował miejsce naprzeciwko Edoriusa, wpatrywał się w nas z głupkowatym uśmieszkiem. Przy oknie siedziała zakapturzona postać – wpatrywała się w przebiegający krajobraz. Nie potrafiłem zarejestrować długości i koloru jej włosów ani rysów twarzy. Przez chwilę mnie to frustrowało. Lucjusz odezwał się po krótkiej chwili.
Przygotowani na nowy rok? Bo ja nie jestem tego wszystkiego pewien. W końcu jestem najważniejszą częścią drużyny, muszę skupić się na treningach — poinformował. Miałem ochotę powiedzieć mu, żeby opanował swój narcyzm, ale… po co psuć sobie relacje? I tak byłem dla niego wystarczająco niemiły. Przez naprawdę długi czas zauważałem tylko jego winę, w rzeczywistości nie próbowałem nic między nami naprawić. Nawet nie starałem się znaleźć wspólnego tematu. A powinienem!
Ja niekoniecznie. Szczerze mówiąc to mam to gdzieś — uśmiechnąłem się lekko. Wiedziałem, że Edorius nie zamierzał się udzielać, więc musiałem całkowicie przejąć pałeczkę. W końcu ja wciągnąłem go w to całe bagno. Niemniej, nie powinien mieć mi tego za złe. W końcu chciałem tylko spędzić normalnie czas. Szkoda tylko, że nie mogłem pozyskać informacji na temat jego wściekłości. Pierwszy dzień trzeciego roku nie zapowiadał się dobrze. Szczególnie, że nic nie układało się po mojej myśli. Dlaczego nie mogłem iść do Pierwszej Klasy?
Och, poradzicie sobie. Ale teraz porozmawiajmy o czymś poważniejszym… — nachylił się, wykrzywił twarz w zawadiackim uśmiechu, po czym ponownie się wyprostował. W jego oczach zatańczyły iskierki zadowolenia. — Jak myślicie, która laseczka ma największe cycki? Ktoś musiał przebić Yaxley i jej miseczkę B — miałem ochotę uderzyć się w czoło. Wyciągnąłem zbyt pochopne wnioski. Z nim nie można było normalnie porozmawiać.
Viktor Dołohow natychmiast zainteresował się tematem, Edorius przewrócił oczami, a zakapturzona postać poruszyła się nieznacznie. Ewidentnie przysłuchiwała się naszej rozmowie; zrobiło mi się trochę wstyd. Nie chciałem psuć sobie opinii spokojnego, nienagannego chłopca.
No, sam wiesz… Nie mam pojęcia — wzruszyłem ramionami. Lucjusz zaczął opisywać wszystkie znane mi dziewczyny, w tym rudowłosą Blair Rosier, jasnowłosą Yaxley i ciemnowłosą Avery. Na wzmiankę o tej ostatniej Edorius dziwnie drgnął.
Coś z wózka, kochaneczki? — jego wywód przerwał głos starszej miłej pani. W pociągu pracowała od naprawdę długiego czasu; wypełniony słodyczami najróżniejszego rodzaju wózek wyglądał na ciężki, więc często kupowałem dużo słodyczy, żeby w jakiś sposób jej ulżyć. Postanowiłem kupić trochę fasolek wszystkich smaków, pięć czekoladowych żab i dwadzieścia sztuk żelków-ślimaków. Moi towarzysze – z wyjątkiem zakapturzonej postaci – kupili podobne jedzenie.
Chwilę później zajadaliśmy się najróżniejszymi przysmakami. Jednocześnie zbliżaliśmy się do upragnionego celu zwanym Hogwartem. Czas upływał nieubłagalnie, niczym na ciężkim sprawdzianie teoretycznym z Transmutacji. Jakiś czas później zakapturzona postać wstała, odrzuciła nakrycie głowy i… na naszych twarzach pojawiło się olbrzymie zaskoczenie. W moje oczy rzucił się naprawdę jasny kolor włosów sięgających pasa. Bardzo delikatna twarz idealnie współgrała z drobną budową ciała… Eleanor Aquarae uchodziła za jedną z najlepszych uczennic z naszego rocznika. Grono pedagogiczne wychwalało ją na każde możliwe sposoby, a sama dziewczyna nie potrafiła powstrzymać swojego ciętego języka i miłości jaką do siebie żywiła. Zazwyczaj przebywała w towarzystwie swojej brązowowłosej przyjaciółki, nie dopuszczając do siebie i do niej nikogo więcej. Czasem sobie dokuczaliśmy. Najbardziej nienawidził jej jednak Edorius, cięty na „szlamy” i czarodziejów półkrwi.
Na co się tak gapicie? — spytała wreszcie. Ściągnęła walizkę, wyciągnęła z niej szatę Ravenclawu i nałożyła ją przez głowę. — Lepiej się przygotujcie. Jesteśmy już blisko… — poinformowała. Po chwili uniosła palec do góry, przechyliła głowę w bok i posłała Lucjuszowi chytry uśmieszek. — Ach, myliłeś się. Mam miseczkę C, zresztą, podobnie jak Yaxley — uniosła nieznacznie brew. Sam parsknąłem śmiechem.
Aquarae, spadaj z tego przedziału. To miejsce dla PRAWDZIWYCH czarodziejów — położył nacisk na przedostatnie słowo.
Naprawdę? A ja myślałam, że mugolak też jest czarodziejem. Nie wiedziałam, że istnieją jakieś rasistowskie selekcje… Ale dobrze, do zobaczenia — i wyszła.
Głupia szlama — mruknął Edorius. Lucjusz głośno zachichotał.
Dobra, lepiej się przygotujmy. Nie zostało nam dużo czasu — jakiś czas później  byliśmy gotowi do wyjścia. Przedział opuściliśmy na trzy minuty przed zatrzymaniem się pojazdu. Opuściliśmy go, gdy charakterystyczny dźwięk obwieścił koniec jazdy i ostateczne wypełnienie celu. Masa uczniów zaczęła przepychać się, wyskakiwać z przedziału przez drzwi, ci głupsi i bardziej dowcipni przez okna. Wyszliśmy na peron z widokiem na jezioro, za którym krył się olbrzymi, rozciągający się na olbrzymią szerokość zamek zwany Hogwartem. Szkoła Magiii i Czarodziejstwa komponowała się z nocnym niebem. Jak mieliśmy tam dotrzeć? Cóż, pierwszoroczni zostali odebrani przez gajowego Ogg’a, wysokiego i umięśnionego mężczyznę czystej krwi. Uchodził za jednego z najlepszych czarodziejów lat czterdziestych. O ile jego potęga przeminęła na skutek drastycznego wypadku miotlarskiego w skutek, którego zginęła jego córka, mężczyzna stracił część swoich mocy, o tyle dalej potrafił zapanować nad najgroźniejszymi stworzeniami z  Zakazanego Lasu.
Pierwszoroczni popłynęli łodziami przez jezioro, a ja z resztą uczniów skierowałem się do poruszających się samodzielnie* powozów. Miały tylko cztery miejsca; Lucjusz i Viktor opuścili nas w połowie drogi, więc znaleźliśmy się w jednym z Clintem Eastwoodem, chłopakiem z Gryffindoru, za którym zawsze uganiały się dziewczęta. Miał trzynaście lat, a zachowywał się tak jakby był wykwalifikowanym czarodziejem. Swoje plany na przyszłość zdradził już na drugim roku; zamierzał zostać aurorem, a potem Szefem Biura Aurorów. Nie lubiliśmy się. On uważał, że jestem idiotą i nie zasłużyłem na to, żeby być w Domu Orła, a Edorius jest tak podły, że powinien trafić do Slytherinu. Obok chłopaka usiadł piętnastoletni Jacob Wallace, Pałkarz Hufflepuff’u. Czytał najnowsze wydanie Proroka Codziennego.
Przez dłuższy czas w powozie panowała cisza. Przerywał ją jedynie odgłos przerzucanej strony gazety, tak bardzo znienawidzonej przez większość czarodziejów zasiadających na spotkaniach z innymi czarodziejskimi rodami. Generalnie to nic do tego nie miałem, często zdradzał ciekawe informacje dotyczące świata zewnętrznego.
Przejażdżka nie trwała długo. Co jakiś czas napotykaliśmy na opór ze strony nierówności terenów, występujących przeszkód. Zdarzały się także krótkie postoje… W rezultacie na miejsce dotarliśmy po około piętnastu minutach. Stamtąd zabrał nas Oktawian Yorkshire, stary, potężnie zbudowany mężczyzna pełniący funkcję Opiekuna Gryffindoru i Zastępcy Dyrektora. Dodatkowo nauczał Zaklęć… Spokojny człowiek.
                Przedostanie się przez dziedziniec i wejście główne porwało kolejne kilkanaście minut. Uczniowie  rozmawiali o nowych planach na rok szkolny, o ubiegłorocznych wakacjach czy nowych pierwszorocznych. Razem z Edoriusem szedłem w milczeniu. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie dostaliśmy się do Wielkiej Sali – najważniejszego i największego pomieszczenia w Hogwarcie. Obszerna i długa, bo na kilkadziesiąt stóp, prawie w całości zajmowana przez cztery stoły, nad którymi przewieszono flagi domów(po jednej nad każdym). Stojąc naprzeciwko mogłem dokładnie wszystko obserwować; miejsce do jedzenia Slytherinu miałem po lewej stronie, tuż przy ścianie. Obok stół mojego Ravenclawu, potem Gryffindoru, a na końcu Hufflepuff’u. Przed stołami znajdowało się podwyższenie i miejsca do siedzenia dla grona pedagogicznego, również z jedzeniem. Dyrektor zajmował najwyższe krzesło.
Najwięcej uwagi przykuwał zaczarowany sufit. Zaczarowano go w ten sposób, żeby pokazywało obecnie panującą pogodę, w tamtym momencie bezchmurne, ciemne niebo z kilkoma gwiazdami. Mogliśmy zająć odpowiednie miejsca. Panował przy tym gwar, więc musiałem krzywić się i zakrywać uszy, by nie rozbolała mnie głowa.
Kiedy wreszcie wszyscy zajęli miejsca rozkazano nam poczekać na wejście pierwszorocznych. Przybyli w towarzystwie Opiekuna Gryffindoru, który zostawił nas zaraz po dotarciu do Wielkiej Sali. Większość z nich była niska i szczupła. Przerażone twarze migały przed moimi oczyma niemal na każdym kroku. Uczniowie zatrzymali się dopiero na podeście, tuż przed wielkim krzesłem, na którym znajdowała się Tiara Przydziału.
Longbottom, Demetria — ciemnowłosa dziewczyna pewnie zajęła miejsce. Zaczarowany przedmiot nie zastanawiał się długo, jakiś czas później wykrzyczał GRYFFINDOR. Powoli przypominałem sobie swoją Ceremonię Przydziału, własne przeżycia i rozczarowanie po trafieniu do niepożądanego domu. W międzyczasie skojarzyłem sobie nazwisko chłopaka imieniem Frank; Demetria musiała być jego rodziną.
Furris, Alicja — dziewczyna została przydzielona do Hufflepuff’u. Do naszego domu dostał się chłopiec o nazwisku Brown i jego siostra bliźniaczka Lavorna, Emily Abbot i trzy inne osoby, które zniknęły mi w tłumie. Większość uczniów poszła do Gryffindoru bądź Hufflepuff’u. Niemniej, w końcu wszyscy zajęli swoje miejsca.
                Albus Dumbledore piastował stanowisko Dyrektora Hogwartu od 1956 roku. Uchodził za starszego, szanowanego i najpotężniejszego czarodzieja tamtych czasów. Siwe włosy i niewielkie okulary spadające na długi nos dodawały mu powagi i pewnej dozy… zaufania? Niemniej, jak co roku musiał ogłosić rozpoczęcie nowego roku szkolnego, w moim wypadku trzeciego. W tym celu opuścił honorowe miejsce i podszedł do mównicy w kształcie złotej sowy. Wszyscy skierowali wzrok w jego kierunku.
Witajcie w nowym roku szkolnym! — wrzasnął. — Na wstępie chciałbym powitać nowych uczniów, przyjmijcie ich ciepło i pomagajcie, gdy będą mieli problem. Nie martwcie się, wykwalifikowana kadra i grono prefektów na pewno wam pomoże — poinformował surowym tonem. Po chwili westchnął, opuścił dłoń i wbił spojrzenie w podłoże. — Najpierw muszę jednak powiadomić was o czymś naprawdę ważnym. O KIMŚ naprawdę ważnym… Nie chcę wprowadzać paniki, ale jej rodzina na pewno by tego chciała — zmrużyłem oczy. Co takiego mogło się stać? Ktoś zginął? — Moira Hall, prefekt Hufflepuff’u z szóstego rocznika, a przede wszystkim wspaniała przyjaciółka, zaginęła — przez Wielką Salę przetoczyła się mieszanina głosów. Naprawdę ktoś zaginął? Mówił tak jakby nie żyła. — Jeśli ktokolwiek ma informacje odnośnie jej pobytu powinien natychmiast zgłosić się do opiekuna swojego domu. Pamiętajcie, nie zamartwiajcie się zbytnio! Wasza koleżanka na pewno wróci! — ostatnie zdanie wypowiedział tonem całkowicie pozbawionym nadziei. Prawdopodobnie sam nie wierzył we własne słowa. Uczniowie chyba także… Przy stole Hufflepuff’u dziewczęta obgadywały całą sytuację, Gryfoni wbijali wzrok w stół, a Ślizgoni zwyczajnie się uśmiechali. A my? Krukoni po prostu rozważali każdą możliwą opcję.
CISZA! — Puchoni uspokoili się dopiero po słowach dyrektora. — Nie przejmujcie się zanadto, ale nie przechodźcie wobec tego obojętnie. Ze względu na większą ilość uczniów pierwszej klasy i zniknięcie kochanej Moiry, zostaliśmy zmuszeni do wybrania całkowicie nowych prefektów. Odznaki pierwotnych prefektów zniknęły w trakcie wakacji, mogliście to zauważyć. Od teraz będzie czterech nowych prefektów naczelnych z siódmej klasy i po czterech prefektów z każdego domu, dwóch z piątej klasy i dwóch z szóstej. Zacznijmy od Hufflepuff’u! — czasem wydawało mi się, że Albus Dumbledore nie potrafił wykonywać poprawnie swojej pracy. Nie chciał wprowadzać atmosfery lęku i rozpaczy, a jednak to zrobił. Dodatkowo zwalniał wszystkich starych prefektów, którzy – oburzeni i smutni – właśnie krzyczeli niezrozumiałe rzeczy. Widziałem, że twarze pozostałych nauczycieli Hogwartu nie wyrażały zadowolenia. Prawdopodobnie powiedział o kilka słów za dużo.
Z powodu nieobecności Moiry Hall, jej obowiązki przejmuje Poppy Clarkson z piątej klasy. Gratulacje! — Edorius mruknął coś niezadowolony, inni zaklaskali. — Edward Tonks zostaje na swoim stanowisku — z Hufflepuff’u wybrano jeszcze dwóch nowych prefektów; Jacob Wallace i Summer Jenkins mogli pochwalić się nowymi odznakami. Przyszła kolej Gryffindoru. Moja siostra miała tytuł prefekta Gryffindoru do czasu, gdy ukończyła szóstą klasę. Raczej nie miała szans na zostanie Prefektem Naczelnym. Niemniej, Dom Lwa nie mógł pochwalić się popularnymi uczniami.
Czas na Slytherin. Andromeda Tonks z szóstej klasy kontynuuje swoje obowiązki — jedna z sióstr Black utrzymała się na stanowisku. Interesowała mnie pozycja mojego brata; rok wcześniej otrzymał odznakę i świetnie wypełniał swoje obowiązki. Przynajmniej w obecności grona pedagogicznego… — Marcus Waymare również utrzymuje swoją pozycję. Towarzyszyć mu będzie nowy prefekt, mianowicie Camden Travers! Partnerką Andromedy zostanie… — potem już nie słuchałem.
Wreszcie przyszła kolej Domu Orła. Siedzący przy mnie uczniowie, wraz ze mną i Edoriusem, unieśli głowy i zatrzymali wzrok na Dumbledorze. Mężczyzna zaczął odczytywać nazwiska. Zwolniono dziewczynę z szóstej klasy, na jej miejsce wstąpiły dwie nowe; Deirdre, to jest dziewczyna mojego brata i Lucy Summers, ścigająca. Nie zwróciłem uwagi na chłopaków, ale stary się utrzymał.
A teraz czas na Prefektów Naczelnych. Wy otrzymaliście swoje odznaki już w trakcie wakacji, na pewno to zauważyliście. Czy wiedzieliście, że dostały je cztery osoby? Pogratulujmy Raven Coleman z Ravenclawu, prześlijmy brawa dla Bellatriks Black z Slytherinu, przytulmy Michael’a Xader’a z Hufflepuff’u i pokiwajmy z uznaniem na wieść o tym, ze Angus Gemstone również będzie nam pomagał! — kolejne oklaski. Tym razem uczestniczyłem w nich razem z trzynastoletnim kolegą. Cieszyłem się z wyboru Bellatriks; na każdym spotkaniu rozmawiałem z nią przez krótką chwilę, więc mogła dawać mi taryfy ulgowe. — A teraz… teraz możecie spocząć i zjeść wspaniałe potrawy przygotowane przez skrzaty! — nagle na stole pojawiło się mnóstwo jedzenia najróżniejszego rodzaju. Dyrektor wrócił na swoje miejsce, uczniowie odwrócili się i zaczęli jeść. Osobiście nałożyłem sobie tylko kawałek szarlotki, apetycznie wyglądającego ciasta.
                Do Pokojów Wspólnych ruszyliśmy w towarzystwie Prefektów. Przed nami biegli weseli pierwszoroczni, ja zaś miałem ochotę się położyć i nic więcej nie robić. Dlatego po dotarciu do drzwi Pokoju Wspólnego nie pomagałem w rozwiązaniu zagadki kołatki. No tak, żeby dostać się do środka trzeba było odpowiedzieć na zadane pytanie. Kiedyś głowiłem się nad odpowiedzią całe pięć minut!
Wchodź — mruknął Nott, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Pokój Wspólny Ravenclawu był największym z wszystkich czterech znajdujących się w Hogwarcie. Pomieszczenie było okrągłe i naprawdę obszerne. Za podłoże służył granatowy dywan udekorowany gwiazdami, idealnie komponujący się z sufitem podobnego wykonania. Niebiesko-brązowe kolory pomagały w myśleniu. Liczne półki z książkami były do naszej dyspozycji. Obok posągu założycielki domu i samego Hogwartu, Roweny Ravenclaw, stała wielka tablica informacyjna.  Ogólnie nie podobał mi się wystrój wnętrz. Niezbyt przytulny.
W tamtym momencie panował tam nieopisany gwar. Wraz z Edoriusem wstąpiliśmy do Dormitorium chłopców z trzeciego roku; wyglądało podobnie, ale nie było tam półek z książkami, a same łóżka i po dwie szafki na każdą osobę. Pokój dzieliliśmy z innymi trzema osobami; mugolakiem, czarodziejem półkrwi i czystokrwistym. Nie było ich w środku.
No, to co miałeś mi do powiedzenia? — spytałem wreszcie. Rzuciłem bagaż na łoże i przysiadłem na jego brzegu. — Dlaczego byłeś taki zdenerwowany? — chłopak westchnął i usiadł obok mnie.
Wyobraź sobie, że mój ojciec — zaczął. Jego twarz ponownie przybrała barwę dojrzałego buraka, a w ciemnych oczach pojawiły się iskierki niezadowolenia. — Kazał mi zacieśniać więzi z Bairre Avery. Wiesz dlaczego? Bo za kilka lat zostanie moją narzeczoną. Narzeczoną, rozumiesz to? Ona zachowuje się jak chłopak! To bardziej widoczne niż tlenione włosy Lucjusza w lesie… — na początku chciało mi się śmiać. Miał poślubić Bairre Avery, najwredniejszą dziewczynę z naszego rocznika? Z drugiej strony naprawdę mu współczułem. Sam zastanawiałem się kiedy ojciec zacznie szukać mi panny. Tylko, że ja bym się na to nie zgodził! Przecież byłem tak samo silny jak Nancy… chyba. — Przecież nie mogę z nią być. Nie zmuszą mnie do tego!
Z drugiej strony będziesz miał kumpla do gry w Quidditcha. Jest bardziej chłopięca niż Malfoy, fakt, ale… przeżyjesz to — poklepałem go po ramieniu.
                Po załatwieniu wszelkich najpotrzebniejszych spraw,  na przykład umyciu zębów w Łazience Krukońskich Chłopców i rozpakowaniu bagażu, ułożyłem się do snu.

~~~~~~~~~~
* Robin nie wie, że powozy prowadzone są przez testrale, ponieważ nigdy nie był świadkiem czyjejś śmierci.

Hej!
Wiem, że rozdziału długo nie było, ale przez przypadek usunąłem ten plik worda. No, trudno, rozdział pisałem o północy, a przed chwilą go dokończyłem. Mimo braku akcji, rozdział wyszedł trochę długi, więc mogę was przynudzić. Obiecuję, że w następnym będzie jej więcej.

Następny rozdział pojawi się niedługo. Obiecuję! Poza tym dziękuję za wszystkie miłe komentarze.