czwartek, 1 marca 2018

Rozdział 4


                Odnosiłem wrażenie, że czas w Hogwarcie upływał szybciej niż w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi. Wystarczyły mi trzy dni, żeby stracić wszelkie chęci do nauki i wyzbyć się jakiejkolwiek sympatii do nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Właściwie to szczerze wątpiłem czy jakakolwiek jej doza się kiedykolwiek pojawiła!
                Mojego samopoczucia nie poprawiał zbliżający się wielkimi krokami nabór. Nie mogłem przygotować się na zdobycie tytułu największego pośmiewiska w Hogwarcie, narażenia się na wredne teksty pozostałych uczniów i ośmieszenie się przed Lucjuszem. Już w piątek zaczepił mnie na błoniach i poinformował, że będzie obserwował mnie z trybunów. Dlaczego w ogóle o tym wszystkim powiadomiłem? Nie powinienem przystawać na propozycję Edoriusa. No cóż, nie było już odwrotu – nie zamierzałem słuchać głupich pytań na następnej uczcie międzyrodzinnej, o nie…
                Poza tym musiałem oswoić się z myślą, że czekały mnie prywatne konsultacje z Christopherem Mayersem, okropnym nauczycielem, o którym już wcześniej wspomniałem. O ile większość wzdychających na jego widok uczennic ucieszyłaby się na samą myśl o spotkaniu po godzinach, o tyle ja nie potrafiłem na to w ten sposób patrzeć. Może to wina mojej orientacji, może ogólnej niechęci, a może wszystkiego po trochu.
                Niestety, w końcu nadszedł ten dzień. Niedziela, promienie słońca zalewające zielone błonia, wywołujące uśmiech na ustach wielu młodych ludzi. Nic dziwnego, ładna pogoda musiała się kiedyś skończyć, musieli czerpać z życia garściami. Wydawało mi się, że wszyscy zgrali się z organizowanym przez Raven naborem – wszystko dopisywało. Dlaczego więc nie potrafiłem się cieszyć? W sumie to nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na tak błahe pytanie. Prawdopodobnie przez te wszystkie negatywne sytuacje, które miały spotkać mnie tamtego dnia. Dobrze, że Edorius pozostawał w dobrym nastroju. Nasze relacje uległy pogorszeniu wczorajszego dnia, dokładnie na lekcji obrony przed czarną magią. Otrzymałem kolejnego okropnego, tym razem z prostego zaklęcia protego(trenowałem je całą poprzednią noc, byłem pewien, że opanowałem je do perfekcji), więc wspomniałem coś o panującej niesprawiedliwości. Dotychczas ignorujący moje chamskie teksty mężczyzna postanowił spełnić swoje groźby; Dom Orła stracił pięć punktów. Kiedy wyszedłem z Sali, koledzy z Dormitorum nie omieszkali powiedzieć mi, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, dostanę w „pysk”. Właściwie to nawet ich rozumiałem… Gdyby nauczyciel dawał mi same wybitne za tak marny poziom(nic sobą nie prezentowali, nic!) to nigdy nie podważyłbym jego zdania.
                — To co, potrenujemy dzisiaj? Została już tylko godzina, Hufflepuff już pewnie wybrał jakichś słabiaków — zagaił nagle Nott. Przeżułem kawałek wiśniowego ciastka i uniosłem brew do góry. Przyzwyczaiłem się do złego traktowania Puchonów, ale w większości wypadków nie widziałem takiej konieczności. No, nieważne, nie zamierzałem przecież latać na miotle przed jakimś głupim treningiem. Musiałem znaleźć jakąś wymówkę.
                — Na pewno ktoś już tam trenuje — odpowiedziałem w końcu. Miałem nadzieję, że zrezygnuje z kolejnych próśb o trening.
                — Na pewno nie. Zobaczmy chociaż! — nalegał.
                — Nie. Obejdzie się bez tego — odstawiłem pusty talerz, wstałem i obrzuciłem siedzących wokół ludzi. Przedstawiciele różnych domów się wymieszali; obecnie Gryfoni siedzieli z Puchonami, Ślizgoni z Krukonami, zdarzały się także pojedyncze jednostki, które wybierały zupełnie inną drogę.
                — No dobra. To chodźmy chociaż po miotłę — zostało jeszcze mnóstwo czasu, ale zgodziłem się na to tylko ze względu na to uparcie kolegi. Nie odpuściłby mi, nie ma mowy!
                Po wyciągnięciu swoich Nimbusów 1000, wyprodukowanych w 1967 roku mioteł wyścigowych, mogliśmy udać się na boisko do Quidditcha. Po drodze zaczepił nas Liam, ten mugolak z mojego dormitorium. Był jedyną szlamą, którą Edorius w jakimś stopniu tolerował, pewnie przez to, że dzielili dormitorium. Ja nie przepadałem za nim od czasu, gdy zagroził mi za drzwiami prowadzącymi do sali obrony przed czarną magią. On śmiał do mnie tak mówić? Chyba upadł na głowę.
                Po przejściu przez tętniący życiem dziedziniec, pokłóceniu się z posągami gargulców i ominięciu kilku znajomych, dostaliśmy się na boisko. Zebrały się tam już pierwsze osoby; latały na miotłach, wyszukiwały wzrokiem naszej pani kapitan i życzyli sobie powodzenia. Widziałem też kilka osób ze starego składu, najwidoczniej również musieli wziąć udział w konkurencji.
                Na trybunach siedziało kilkanaście osób z różnych domów. Marcus i jego koledzy krzyczeli do mnie coś niezrozumiałego, jeden z nich pił coś z piersiówki. Co za patologia! Czasem naprawdę robił mi wstyd. No nieważne, poza nim machała mi jeszcze siostra. Najwidoczniej nie przyszła tylko po to, żeby mi kibicować, towarzyszyła jej cała Gryfońska drużyna. Kto nie chciałby dowiedzieć się czegoś o nowych uczestnikach?
                — Edorius, myślisz, że… — zacząłem, ale spostrzegłem się, że kolegi nigdzie  nie było. Zamiast niego pojawiła się rudowłosa piękność; biała, wręcz blada, szczupła i energiczna Blair Rosier. To ona skradła mi pierwszego całusa za regałami książek, w tajemnicy przed rodzicami i pozostałymi dziećmi. To ją pierwszy raz złapałem za rączkę, to dzięki niej na mojej twarzy pojawiały się wypieki. No tak, szybko zaczęła mnie denerwować. Natrętna dziewczyna nie potrafiła zostawić mnie w spokoju, często zaczepiała mnie na korytarzach i poruszała różne krępujące tematy. Czasem miałem ochotę powiedzieć jej, żeby się odczepiła, ale… w sumie to było mi jej szkoda. Zdarzało się, że po prostu nie potrafiłem komuś odmówić. No nieważne, tamtego dnia założyła szalik w kolorze Domu Orła(och, przecież było ciepło!), krótką czarną spódniczkę i białą koszulę.
                — Robin! — pisnęła. — Przyszłam, żeby ci kibicować. Z takimi mięśniami na pewno dostaniesz się do drużyny — zachichotała. Nie miałem żadnych mięśni! A może to był sarkazm? — Trzymam za ciebie kciuki. Dasz radę! — pocałowała mnie w policzek i uciekła na trybuny. Siedzący na najniższym miejscu braciszek głośno się roześmiał. Pewnie wyglądałem jak dojrzały burak!
                — Co chciała Blair? Och, lepiej zetrzyj szminkę z policzka — rzucił nagle Edorius. A gdzie był wcześniej? Gdyby cały czas koło mnie stał to może by temu wszystkiemu zapobiegł. Czasem wydawało mi się, że byłem zbyt niedojrzały, żeby patrzeć normalnie na niektóre rzeczy. Niemniej, poszedłem za jego radą i pozbyłem się czerwonego barwnika.
                Kiedy wymienialiśmy ze sobą spostrzeżenia na temat  uczestników, głównie negatywne, wszyscy inni zeszli już na ziemię, gawędzili wesoło o niezrozumiałych rzeczach. Raven Coleman wpadła nieco później, z miotłą i kufrem pod obiema pachami. Ubrała się w klasyczny strój zawodnika Ravenclaw’u; komponował się z krótkimi, czarnymi włosami i ostrym wyrazem twarzy. Na jej widok wszyscy się uciszyli.
                — Witam! — krzyknęła. — Cieszę się z takiego zainteresowania tematem. Prawdopodobnie wszyscy chcielibyście dostać się do drużyny, cóż, miejsc jest sześć, więc wszyscy mają szanse — tymi słowami potwierdziła, że stary skład może równie dobrze wylecieć. — Chciałabym, żebyście podzielili się według pozycji. Kandydaci na obrońców na prawą stronę, szukający na lewą, pałkarze na środek, potencjalni ścigający niech staną koło mnie — życzyłem powodzenia Edoriusowi i przeniosłem się na wyznaczone miejsce. Stanąłem obok Lucy Summers i Amelii Clearwater, dziewcząt, które służyły drużynie już kilka lat.
                — W porządku — Raven wyszła na sam środek. — Jako iż szukających jest najwięcej, zaczniemy do nich! — dziewczyna rozkazała im zaprezentować swoje umiejętności latania. Konkurencja ta wykluczyła ponad połowę zawodników; najpierw opadli pierwszacy, którzy wznieśli się niewiele ponad metr, a potem ci słabsi, wolniejsi i pozostali. Ostatecznie zostało dziesięć osób, w tym Augustus Rockwood, który zaoferował nam pozycję na spotkaniu międzyrodzinnym. Poradził sobie najlepiej.
                — Dobrze, teraz poczekajcie na pałkarzy — wyszukałem wzrokiem Edoriusa, zobaczyłem malujące się na jego twarzy przerażenie. Dziewczyna postanowiła wyeliminować najsłabszych metodą, której użyła poprzednim razem. Uważnie obserwowałem poczynania Edoriusa, radził sobie całkiem dobrze. Starsi uczniowie nie latali tak szybko głównie ze względu na gorszy model miotły, ale jednak radzili sobie całkiem dobrze. Pozostało jakieś sześć osób.
                Przyszła kolej na ścigających, w tym na mnie. Czyli to już?! Miałem się zbłaźnić tak szybko? Nagle w mojej głowie pojawiło się wiele mrocznych scenariuszy, w których zostawałem pośmiewiskiem całej szkoły. Przypomniałem sobie o słowach Blair, o siedzącym braciszku i siostrzyczce. Dlaczego ja tam w ogóle poszedłem?
                — Teraz zaprezentujecie swoje umiejętności. Wy musicie być najszybsi i najsprawniejsi, więc... dziesięć pierwszych osób, które dostanie się na koniec mety dostanie się do kolejnego etapu. Wsiądźcie na miotły i… — wykonałem jej polecenie, trzymałem się mocno końcówki i położyłem stopy na ziemi. — Startujcie na trzy, dwa, jeden… — i odbiłem się mocno od ziemi. Moją twarz musnął podmuch wiatru, ktoś z boku uderzył mnie w ramię, ale zdołałem mu jeszcze oddać. Jacyś pierwszoroczni plątali się chwilę w powietrzu, jeden nawet powędrował wysoko, ale nie mógł zejść niżej i wpadł w trybuny, ale… ja interesowałem się tym, co przede mną. Wyprzedziła mnie Amelia Clearwater, potem jakiś chłopak z siódmej klasy. Ostatecznie dostałem na metę jako czwarty, zaraz po Lucy Summers, piętnastoletniej pani prefekt.
                — Świetnie! — krzyknęła Raven, gdy znajdowaliśmy się już na ziemi. — Do kolejnego etapu dostają się… — zaczęła wskazywać na nas palcem, każdy musiał się przedstawić, by potem mogła powtórzyć nasze imię i nazwisko. Kiedy wypowiedziała moje z trybun potoczył się głośny śmiech pijanego braciszka. Czemu on się tak staczał?! — No, to teraz wybiorę sobie pałkarza, z którym będzie mi się najlepiej grało. Gotowi, zacznę od… Edoriusa Notta! Dodatkowo każdy szukający musi latać i omijać naszych tłuczków! Ten, który oberwie najmniej razy dostanie się do drużyny — piłki poleciały w górę, zaraz za nimi i kandydaci. Edorius spokojnie odbijał z nią tłuczki, czasem bardziej gwałtownie, usiłował trafić w lawirujących w powietrzu szukających. Na początku odpadli ci rośli, inni oberwali raz czy dwa, ale ostatecznie utrzymali się na miotle. Augustus Rockwood nie dał się trafić!
                Ta runda zajęła mnóstwo czasu. Raven musiała spróbować z każdym kandydatem na pałkarza, więc trochę się wszystko przedłużyło. Dodatkowo większość potencjalnych szukających była mocno obolała po licznych uderzeniach, dwóch nawet zrezygnowało po piątej osobie. Augustus oberwał tylko raz, zresztą, był to czysty przypadek, bo dziewczyna trzymająca w ręku pałkę zdecydowanie w niego nie celowała.
                — Wszyscy poradziliście sobie świetnie, ale Augustus Rockwood poradził sobie najlepiej. No, stary, zostajesz szukającym! — poklepała go po ramieniu. Został ostatnim z trzech szukających, zresztą, nawet gdyby było ich pięćdziesięciu to z pewnością wybrałaby jego. Był najlepszy! — Co do pałkarzy, cóż, spodobały mi się dwie osoby. Lindsay Lightwood i Edorius Nott, podejdźcie tutaj. Reszta może odejść — zawiedzeni kandydaci opuścili boisko, wymienione osoby zbliżyły się do pani kapitan. Naprawdę mu się udało! Poradził sobie! — Wy poczekacie do konkurencji ze ścigającymi. Zobaczymy jak oni unikają waszych tłuczków — wtedy na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. — No to tak. Obrońcy zostaną na sam koniec, bo będą musieli unikać kafla ścigających, hm… — zastanowiła się chwilę. Prawdopodobnie układała w głowie jakiś plan, bo wcześniejszy nie wypalił. Przynajmniej tak mi się wydawało. — Może najpierw każdy z was pokaże mi jak unika tłuczków? Sześć osób, które oberwie najmniej razy, dostanie się do kolejnego etapu. Zacznijmy od Lucy, towarzyszyć mi będzie Lindsay — na polecenie Raven, ścigająca z dwuletnim stażem wzbiła się w powietrze. Rozpoczęła się gra; Lindsay nie potrafiła wycelować w zwinną i szybką Lucy, tamta lawirowała między przeszkodami i usiłowała uważać na Raven. W końcu zleciały na dół… Kapitan nie ogłosiła werdyktu, ale byłem pewien, że to ona zajmie jedno miejsc w drużynie. W końcu poradziła sobie świetnie!
                Następnie wezwano Amelie Clearwater, która poradziła sobie jeszcze lepiej. Potem jakiegoś chłopaka z czwartej klasy, którego miotła okazała się zbyt wolna, by umożliwić mu unikanie ataków przeciwniczek. Przyszła kolej tego siódmoklasisty, który zajął drugie miejsce, cóż, oberwał raz czy dwa, ale ostatecznie utrzymał się na miotle.
                — Waymare, Robin? — wyczytała siedemnastolatka. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, dłonie zacisnęły się w pięści, a wąskie wargi całkowicie zniknęły z twarzy. Cholera! Przyszła moja kolej! — Tak, teraz będzie towarzyszyć mi Edorius. Jeśli okaże się, że jest lepszy od Lindsay, wybiorę jego. Gotowi? — spojrzała na mnie, a potem na Notta. Pokiwaliśmy zgodnie głową i wzbiliśmy się w powietrze. Siedzący na trybunach ludzie obserwowali nas bardzo uważnie, niektórzy nawet krzyczeli i wymachiwali rękoma. A ja? Ja cieszyłem się, że na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki ciemności. To z pewnością utrudniłoby wykonanie zadania!
                — Dobra, Robin, musisz dostać się na drugi koniec boiska — oceniłem odległość. Jedyne, co mogłem o niej powiedzieć to słowo DUŻA. — No to start! — nim się obejrzałem, tłuczek pojawił się na boisku. Siedemnastolatka odbiła go mocno pałką w kierunku znajdującego się bliżej mnie Edoriusa, chłopak zaś  wycelował we mnie. W ostatniej chwili obniżyłem lot i skierowałem się na metę. W moim gardle pojawiła się dziwna nuta przerażenia, nie chciałem dostać tą chorą piłką! Odbijali ją w moim kierunku, starali się dogonić, raz nawet tłuczek musnął moje ramię, wywołał we mnie uczucie strachu i dezorientacji. Coraz bliżej, coraz bliżej i… dostałem się na metę.
                — Świetnie! — Raven przybiła nam piątkę zaraz po wróceniu na boisko. — Teraz… Kim Carrot? — potężna nastolatka, chyba z szóstej klasy, wzbiła się w powietrze. Edorius i dziewczyna o kruczoczarnych włosach poradzili sobie niemal wyśmienicie, potencjalna kandydatka spadła na ziemię po upływie kilkunastu sekund. Podobnie poradzili sobie pozostali.
                — Dobrze. Kandydaci na ścigających, którzy zostają w tej rundzie to… Lucy, Amelie, Robin Waymare, Dylan Whittemore, Alisa Sanders, Marlena. Z tej szóstki wyłonimy cztery osoby, które strzelą do bramek bronionych przez obrońców. Ich wybierzemy podobnie, im więcej obronią tym większe szanse na dostanie się do drużyny — okazało się, że pójdę ostatni. Lucy i Amelie trafiły po siedem razy na osiem, Dylan Whittemore dwa punkty mniej, a Alisa Sanders i Marlena po trzy razy. A ja? Ja chwyciłem tego kafla, w miarę lekką, brązową piłkę i oddaliłem się na odpowiednią odległość. Zauważyłem, że trybuny prawie opustoszały, siedziało na nich zaledwie kilka osób z drużyny Gryfonów, mój ukochany braciszek i Blair z koleżankami. Osiem osób kandydujących na stanowisko obrońcy, ja jeden… musiałem trafić chociaż sześć razy, żeby trafić do drużyny. Mój pierwszy przeciwnik, chuderlawy chłopak, całkowite przeciwieństwo stereotypowego obrońcy, wyglądał na lekko zdezorientowanego.
                Na sygnał ruszyłem do ataku. Rzuciłem mocno w jedną z trzech białych, długich pętli; przedmiot szybował w powietrzu przez krótką chwilę, po czym przeszedł przez poręcz. Pozostałe rzuty poszły w miarę dobrze, aczkolwiek problemy spotkały mnie przy jakimś rosłym chłopku, szkolnym buntowniku, który musiał powtarzać siódmą klasę. Jeśli plotki mówiły prawdę nie zdał z powodu Zielarstwa – kompletnie się na tym nie znał. No cóż, obronił każdą piłkę od każdego kandydata czy kandydatki,  byłem więc pewny, że dostanie się do nowego składu. Na szczęście otrzymałem upragnione sześć na osiem! Zleciałem na dół i przygotowałem się na ewentualną mowę końcową. Zbliżały się prywatne konsultacje z nauczycielem! O matko! Nie mogłem się spóźnić, och, nie, nie mogłem! A może? Przecież miałem wytłumaczenie. Właściwie to nie miał prawa zmuszać mnie do uczęszczania na takie lekcje skoro miałem Okropnego, trzecią najgorszą ocenę, musiał mnie przepuścić.
                — Kochani! Zapewne wszyscy jesteście już zmęczeni, uwierzcie, ja też — zaczęła Raven. Mimo wspomnianego zmęczenia na twarzy dziewczyny wciąż malowała się energia i radość. — Zacznijmy od pałkarzy. Lindsay… — kiedy usłyszałem imię dziewczyny, poczułem dziwny skurcz w żołądku. Martwiłem się o samopoczucie Edoriusa! Nie chciałem później wysłuchiwać jego smętów. — Niestety, ale nie mogę zaoferować ci gry w pierwszym składzie. Lepiej grało mi się z Edoriusem, gratuluję, ty dostajesz się do drużyny! — po boisku przetoczyły się gromkie brawa. Kolega podbiegł do pani kapitan i posłał mi szeroki uśmiech. Mi w jakimś sensie ulżyło, może była szansa, że naprawdę zagramy w tym składzie? Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę przed nikim się nie zbłaźniłem, że nawet jeśli nie dostanę się do drużyny to nie jest źle, że sobie poradziłem.  — Obrońcą zostaje nie kto inny jak Randall Davies, pozostałym dziękuję! — osiemnastolatek, który musiał powtarzać klasę podszedł do niej spokojnym krokiem. — Dobrze, że cię namówiłam, bez ciebie nie mielibyśmy obrońcy, tamci byli beznadziejni — wyjaśniła, gdy pozostali kandydaci odeszli z nietęgimi minami. — Szukający, cóż, już go z nami nie ma, bo musiał pójść… och, jednak jest! Augustus Rockwood — siedemnastolatek również zajął odpowiednią pozycję. — Ścigający — w tamtym momencie wziąłem głęboki wdech i wydech. — Chyba jesteście najbardziej zmęczeni. Nie będę więc przedłużać, cóż, Amelie i Lucy zostają w składzie! — kolejne brawa. Po chwili spojrzała na mnie, a potem na tego siedemnastolatka, co wyprzedził mnie w pierwszej konkurencji. — Robin, przegrałeś w pierwszej konkurencji, ale w pozostałych poradziłeś sobie lepiej. Zostajesz oficjalnym członkiem składu! — kiedy wypowiedziała moje imię, wiedziałem, że się dostałem! Udzieliła mi się panująca atmosfera, słyszałem brawa i krzyki, wszelkie zmarszczki mimiczne nagle się uaktywniły, och, jakież to było błogie uczucie! Dostałem się!
                Po zakończeniu naboru przyszło mi podjąć poważną decyzję. Pójść do tego gnojka od obrony przed czarną magią, a może… nie? Doskwierało mi zmęczenie i olbrzymia pewność siebie spowodowana sukcesem na naborach. Edorius mówił mi, żebym go olał i poszedł wcześniej spać, więc ostatecznie temu pomysłowi uległem.
Pożałowałem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej!
Wiem, że dawno nie było żadnego rozdziału, ale po prostu nie miałem na to czasu, nauka mnie niedługo wykończy. Robina chyba też, bo wystarczył mu tydzień, żeby stracić do wszystkiego chęci. No, to jak oceniacie dzisiejszy rozdział? Napisałem go w niecałą godzinę, więc może być mnóstwo błędów.
Przez długi czas zastanawiałem się czy puścić go na spotkanie z nauczycielem, a może nie puścić... nie puściłem, wyniknie więcej ciekawych sytuacji!
Wasze blogi skomentuję już niedługo!
Ach, swoją drogą, między innymi dzięki Wam wygrałem konkurs na Bloga Miesiąca w Księdze Baśni. Dziękuję!
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Znam ten ból, mnie szkoła także dobija. Zero wytchnienia.
    No, ale skupmy się na rozdziale, który bardzo mi się podoba. Ja osobiście nie zauważyłam żadnych błędów (a zwracam na nie dużą uwagę).
    Cóż, jak mam być szczera nie spodziewałam się, że Robin dostanie się do drużyny. Myślałam, że jednak się wygłupi. No, ale cieszę się, że mu się udało. Chyba nawet zaczynam go lubić. Ciekawe co się takiego stało, że pożałował nie pójścia na zajęcia?
    Sytuacja z Blair nieco mnie rozbawiła. Na początku mówił o niej jakby był zakochany i nagle czar padł. W mojej głowie nawet rozbrzmiewała romantyczna muzyka i nagle przestała grać. Co do samej panienki Rosier to nie mam mieszane uczucia. Z przemyśleń Robina wynika, że jest strasznie irytującą i namolną osobą. No, ale czas pokaże.
    Chyba znielubiłam tych współlokatorów naszego bohatera. Chociaż z jednej strony ich rozumiem, bo oni dostają dobre oceny i nie chcą tracić punktów, ale mogliby się postawić w sytuacji Robina. Jedynie Edoriusa darzę jakąś tam małą sympatią, ponieważ koleś mnie rozbawia.
    Szkoda, że nie było Malfoya. Ponabijałabym się z niego. Natomiast te sytuacje z bratem Robina przemilczę, bo aż szkoda słów. Chłop jest starszy, a zachowuje się jak bezmyślny gówniarz. Nie lubię go. (Za to strasznie przypomina mi siostry mojej bohaterki)
    Teraz powinnam być już na bieżąco z rozdziałami, ale nic nie obiecuję, bo jak luty ledwo co przeżyłam to nauczyciele, że tak powiem, zajebali mi cały marzec.
    Życzę ci dużo weny no i do usłyszenia (mam nadzieję)!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że odpisuję dopiero teraz, nie miałem czasu - nauka, nauka, nauka. Oczywiście czekam na Twój rozdział! Hm, od czego zacząć.
      Z początku planowałem wrzucić go do rezerwy, dać trochę czasu na ogarnięcie życiowe, a potem... pomyślałem, że pomoże mi go to rozwinąć. Dzięki temu wylądował w drużynie, haha! :D
      Ja już sobie wyobrażam tę muzyczkę, wyobrażam sobie idealnie! No nie wiem, ja tam ją w swoim wyobrażeniu lubię - taka chłodna i wyrafinowana, a jednak śmieszna.
      No Edorius jest chyba najśmieszniejszy;) Współlokatorów też nie lubię, nie wiem jakim prawem zwracają się w ten sposób do Robina. Ach, no tak, bo tak ich napisałem! xDD
      No właśnie zapomniałem o tym Malfojku, wrzucę go w następnym rozdziale.

      Usuń
  2. WYbacz, ze znów jestem milion lat po dodaniu ;c ostatnio mam jakis kryzys, nie umie w gl składać zdań. Ciężko napisac komentarz, a co dopiro rozdział.
    Podoba mi sie jak czasem pokazujesz, jaki Robin jest jednak rozpieszczony. Może nie dyskryminuje mugolaków w takim stopniu jak koledzy (przynajmniej tak mi się wydaje) to jednak widać w jakim domu był wychowywany i że zawsze go zapewniano, ze jest lepszy od innych. Chodzi mi o te teksty typu "on śmie tak do mnie mówić?"
    Juz nie cierpię Blair, biedny Robin, mam nadzieję, że zabierze od niego swoje szpony xd
    "Z takimi mięśniami na pewno dostaniesz się do drużyny — zachichotała. Nie miałem żadnych mięśni!" - czasem Robin jest taki uroczy, nie ma się dziwić, ze go lubię :D
    Jego brat mnie strasznie wkurza, nie dość, ze sam siebie niszczy, to jeszcze Robinowi przynosi wstyd ;c i to w takim ważnym momencie! Cieszę sie niezmiernie, że dostał się do drużyny <3 Zasłużył sobie. Edorius też fajnie, choć oczywiście R cieszy nie bardziej :D Ale dobrze, że będzie miał kolegę w skladzie. No i kto wie, może jakby Robin się dostał, a Edorius nie, to E strzelałby jakieś fochy. Tak jest lepiej.
    Ciekawa jestem co to wyniknie ze zignorowania polecenia nauczyciela. Ja bym sie chyba nie odważyła nie pójść xd
    Gratuluję bloga miesiąca! Oczywiscie miałeś mój głos :)
    Czekam na kolejne rozdziały i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Robin tak łatwo nie wyrzuci swoich zepsutych cech charakteru, zawsze coś w nim z tego arystokraty pozostanie.:c
      No ale Blair jest przynajmniej ładna! Może kiedyś się zmieni i skończą razem... w łóżku, pod ślubnym kobiercem, gdziekolwiek.
      Ja bym się odważył, ale jeszcze tego samego dnia bałbym się jakichś konsekwencji, więc... zdrowy rozsądek nakazałby mi pójść.

      Usuń
  3. Robin się dostał, jej. :D
    Ale sytuacje z bratem Robina to aż mni zddziwiły. Niby starszy, ale na pewno nie mądrzejrzy. ;D
    I ciekawi mnie, jak bardzo Robin sbie przeskrobał olaniem zajęć. :D Bo co czuję, że na słownej naganie się nie skończy. :'D

    OdpowiedzUsuń