Na
peron dotarłem w towarzystwie spokojnego ojca i wesołego rodzeństwa. Whiltierna
uznała za niedorzeczne odprowadzanie nas na miejsce, więc zrobiła awanturę i
pozostała w rezydencji. Szczerze mówiąc to bardzo mi to odpowiadało; nie
musiałem dbać o nienaganną postawę, sztucznie się uśmiechać ani rozmawiać o
czarodziejskiej polityce. Czy mogło być coś lepszego? Nie. Sytuację psuło
jedynie rwące uczucie towarzyszące sztuce teleportacji – najpierw wyrywający do
góry ból, a potem twarde lądowanie na betonie.
W moje uszy uderzyła mieszanina głosów, wyższych i niższych, bardziej i mniej chropowatych. Przed oczyma pojawił
się czerwono-czarny pociąg prowadzący do zamku Hogwart, wielki i długi,
spełniający swoje zadanie od wielu lat.
Każdego roku odwiedzała go olbrzymia ilość młodych czarodziejów i czarownic chcących
edukować się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Wielkiej Brytanii. Osobiście
nienawidziłem tego miejsca. Panujący tam gwar dobijał mnie za każdym razem, gdy
tylko je odwiedzałem. Biegający uczniowie, żegnające się rodziny… Ile można to
wszystko oglądać?
O ile
moje rodzeństwo mogło odejść i przywitać się ze znajomymi, o tyle ja musiałem
porozmawiać z ojcem. Dowiedziałem się o tym, gdy obciążył moje ramię długą,
smukłą dłonią. Spojrzałem głęboko w jego niebieskie, pozbawione jakichkolwiek
uczuć oczy. No tak, musiałem przeprowadzić z nim coroczną dyskusję na temat
szkolnych głupot.
— Poczekaj, Robinie — powiedział łagodnym tonem. Kiedy
macochy nie było w pobliżu, zachowywał się zupełnie inaczej. Potrafił używać
normalnych słów, śmiać się i żartować jednocześnie. Wtedy go lubiłem.
Zachowywał się jak… jak mój ojciec. — Musimy porozmawiać o twojej nauce. W
końcu to twój trzeci rok — uśmiechnął się nieznacznie.
— No tak. Prawie zapomniałem — odpowiedziałem sarkastycznie.
Niemal zapomniałem jak rozmawiać z osobą, która mnie stworzyła. — To co chcesz?
Tylko szybko, zaraz zabraknie miejsc — dodałem szybko. Mężczyzna westchnął
niezadowolony i otworzył usta w celu udzielenia odpowiedzi.
— Pamiętaj, żeby nie narażać się nauczycielowi. Poza tym
zdobywaj dobre stopnie i… pilnuj swojego brata, proszę — ostatnie słowo
wypowiedział z swego rodzaju troską. Marcus zdecydowanie schodził na złą drogę;
nie potrafił się normalnie zachowywać, pił dużo alkoholu na imprezach
organizowanych przez Dom Węża i zdradzał swoją przyszłą narzeczoną. Dodatkowo
doszły mnie słuchy, że zajmował się czarną magią i eliksirami z Zakazanego
Działu w bibliotece. Czy mogłem na to zaradzić? Nie.
— Jasne, zajmę się nim — skłamałem. — Coś jeszcze? —
spytałem szybko. Nie zamierzałem z nim dłużej rozmawiać. Wiedziałem, że gdyby
pojawiła się tam macocha zmieniłby diametralnie swoje nastawienie do mnie.
Prawdopodobnie stałby się oschły i podły.
— Chyba już nie. Pamiętaj tylko, żeby dużo trenować przed
naborem do Drużyny. Musisz się dostać — poklepał mnie po ramieniu i
wyprostował. Pociąg wydał charakterystyczny dźwięk; obwieszczał nadchodzącą
godzinę odjazdu. — No, idź już. Do zobaczenia na świętach! — krzyknął na
odchodne. Ale ja mu nie odpowiedziałem… Chwyciłem walizkę i wkroczyłem do
środka. Większość uczniów zdążyła już zająć odpowiednie miejsca. Ja sam
zdecydowałem się na rozpoczęcie poszukiwań Edoriusa – albo rozmawiał z
rodzicami albo szukał dla nas miejsca.
Znalezienie
wolnego przedziału okazało się naprawdę trudnym zadaniem. Większość z nich
okupywały grupy młodych ludzi, w innych obściskiwały się stęsknione pary, a w
jeszcze innych pierwszoroczni używali najprostszych zaklęć. Przypominałem sobie
swoją pierwszą wizytę w Hogwart Express, towarzyszące jej podekscytowanie i
swego rodzaju strach. Jak czułem się w tamtym momencie? Normalnie. Poza tym, że
bolały mnie nogi od chodzenia, uszy od krzyków uczniów, którym przeszkadzałem w
różnych czynnościach, to jeszcze zamykały mi się powieki.
Pociąg
ruszył jakiś czas później. Złapałem się poręczy i odwróciłem z nadzieją, że za
plecami ujrzę kolegę. I rzeczywiście, trzynastoletni Nott szedł w moim kierunku
z bagażem w ręku. Wyglądał na wściekłego, przerażonego i znudzonego
jednocześnie. Głównie przeważały te dwie pierwsze cechy… Ogarnęła mnie
olbrzymia ciekawość. Co takiego mogło wywołać te zdenerwowanie? Może jakaś
ciężka nowina? Musiałem się dowiedzieć.
— Co taki naburmuszony? — parsknąłem, gdy podszedł bliżej.
Krukon przewrócił oczyma, wyminął mnie i złapał za rękaw. Nie odzywał się ani
słowem. — Och, rozumiem, musimy znaleźć przedział. Szkoda, że przeszukałem już
połowę — wzruszyłem ramionami. Może łatwiej byłoby posiedzieć poza
przedziałami? Przecież to nie mogło być takie złe. Komu chciałoby wędrować się
na sam koniec pojazdu?
— Zaraz coś znajdziemy. Opowiem
ci później — wszystkie słowa powiedział spokojnie, jakby wcale nie towarzyszyła
mu mina urażonego hipogryfa. Niemniej, ruszyłem za kolegą. Otwieraliśmy drzwi
wielu przedziałów, kłóciliśmy się z olbrzymią ilością uczniów i przepędzaliśmy
wielu pierwszorocznych. Niestety, każdego roku przybywało ich więcej, więc
okazało się to jeszcze trudniejsze niż wygonienie zabawiającej się w najlepsze
pary Ślizgonów z Czwartego Rocznika.
Na dłużej zatrzymaliśmy się przy
pięcioosobowej grupie młodych ludzi. Edorius postanowił zawalczyć o miejsce, bo
– podobnie jak ja – miał dość nużących poszukiwań. Niestety, musieliśmy trafić
na popularną uczennicę Poppy Clarkson. Rok temu została najmłodszą liderką
klubu, konkretnie Klubu Medycznego. Uchodziła za spokojną nastolatkę,
użyczającą pomocy każdemu, kto jej potrzebował, nie przechodzącą obojętnie obok
krzywdy ludzkiej. Ulubienica grona pedagogicznego postanowiła zacząć rozmowę od
krótkiego uśmiechu, współgrającego z szerokim, malinowym uśmiechem. W dużych,
czekoladowych oczach piętnastolatki tańczyły
iskierki radości, jasne włosy spływały po ramionach. Szata Hufflepuff’u
prezentowała się na niej niemal idealnie.
— Czegoś potrzebujecie? —
spytała. Patrzyła głównie na Edoriusa, w końcu to on stał naprzeciwko niej. Ja
nie zamierzałem się z nikim kłócić, to nie było w moim stylu. Chciałem po
prostu odpocząć, usiąść i pójść spać. Czy to było tak dużo?
— Szczerze mówiąc to tak —
odpowiedział Krukon. — Potrzebujemy miejsca.
— Och, możecie wejść. Mamy
jeszcze dużo miejsca — uśmiechnęła się serdecznie. Zamierzałem wejść, jednak
Nott niezauważalnie zagrodził mi drogę.
— Właściwie to nie o to mi chodzi. Chcę,
żebyście całkowicie ustąpili nam miejsca. Po prostu wyjdźcie z przedziału —
odparł stanowczo. Twarz dziewczyny przybrała niezrozumiały wyraz, nastolatka
najwidoczniej nie dowierzała w jego słowa. Chłopak zachowywał się tak jakby nie
powiedział niczego niestosownego. A ja? Ja uważałem, że ona miała rację. Była
całkiem sympatyczna.
— Żartujesz, tak? Nie zamierzamy
odchodzić. Przecież możemy spędzić czas wspólnie — powiedziała ponownie. — Ja
nigdzie się nie ruszam.
— Przecież jest was dużo. Możecie
wygonić jakichś pierwszorocznych — odpowiedział trzynastolatek.
— Nie zrobimy tego. Wchodzicie
czy nie? Wybierajcie — rozłożyła ręce.
— Nie! Macie stąd odejść albo… —
posłał jej groźne spojrzenie. Twarz dziewczyny przybrała barwę dojrzałego
buraka, w wesołych dotychczas oczach pojawiły się iskierki wściekłości, a usta
zwęziły się drastycznie. Wiedziałem, że powoli wytrącał ją z równowagi.
— To niedorzeczne. Przecież
możemy spędzić ten czas razem — właśnie w tamtym momencie drzwi przedziału
otworzyły się; za plecami nastolatki pojawił się wielki, barczysty i otyły
Puchon. Spojrzał na nas z góry i otworzył wąskie, znikające pod grubą warstwą skóry usta. Malutkie, brązowe oczka przypominały ślepia świni, a ciemne i gęste włosy zaliczyłem do jego jedynej zalety. Wszyscy znali Hucka Harpera, obrońcę
Hufflepuff’u.
— Jakiś problem? — spytał głośno.
Edorius już otwierał usta, by udzielić sarkastycznej odpowiedzi. Poczułem
obowiązek przerwania tego cyrku. Nie mogłem pozwolić, żeby Edorius sprawił
sobie kłopoty. Uważałem się za głos rozsądku w naszym duecie. Ktoś musiał,
prawda? On walczył o nasze prawa, a ja usiłowałem utrzymać naszą nienaganną
opinię. Zepsuliśmy ją tylko u Apollina Pringle’a, woźnego Hogwartu.
— Nie, nie ma żadnego problemu.
Pójdziemy poszukać innego przedziału — uśmiechnąłem się sztucznie. Nott
zamierzał się przeciwstawić, ale drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przed jego
twarzą. Odwrócił się w moim kierunku. W jego oczach kryła się wściekłość i
zażenowanie jednocześnie.
— Dlaczego odpuściłeś? Prawie to
mieliśmy — rzucił z wyrzutem. W tym samym momencie usłyszeliśmy dobrze znajomy
głos. Dochodził z przedziału znajdującego się kilkanaście metrów dalej…
Rozpoznałem ten głos. Bałem się odwrócić. Bałem się pokazać, że go zauważyłem.
W końcu, która osoba chciałaby spędzić kilka godzin w towarzystwie
narcystycznego blondyna? Lucjusz Malfoy zapraszał nas do zajętego przez siebie
miejsca.
Edoriusowi również nie podobała
się taka wiadomość. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem i popchnął do przodu, z
dala od Ślizgona. Postawiłem mu lekki opór. Musieliśmy się nad tym zastanowić!
W końcu wcale nie musiało być tak źle. Malfoy mógł być zmęczony, może nie
zamierzał zamieniać z nami ani jednego słowa? Istniała taka możliwość. W końcu
wszyscy mieli swoje własne problemy. On miał prawo cierpieć na bezsenność. Na
przykład!
— Powiedzmy, że idziemy
porozmawiać z babą od słodyczy. Ewentualnie z konduktorem! — palnął Nott. Przez
chwilę patrzyłem na niego jak na idiotę. Naprawdę na coś takiego wpadł? Cóż,
przynajmniej było trochę zabawnie.
— Daj spokój. Nie mamy innego
wyjścia, pociąg już ruszył, nie będziemy tutaj stać — wyminąłem go, pociągnąłem
za rękaw i skierowałem do miejsca, z którego wystawała blond czupryna. Kiedy
znalazłem się twarzą w twarz z wspomnianym uczniem Domu Węża, posłałem mu
nieznaczny uśmiech. Trzynastolatek zabrał nasze bagaże, ustawił je na
odpowiednim miejscu, po czym wpuścił nas do środka. Dopiero w tamtym momencie
zauważyłem jak bardzo urósł – przerastał mnie o prawie dwie głowy.
Najwidoczniej to on miał być tym wysokim… Jak zawsze.
W środku znajdowały się jeszcze
dwie osoby; szpetny i barczysty Viktor Dołohow, to jest goryl Lucjusza zajmował
miejsce naprzeciwko Edoriusa, wpatrywał się w nas z głupkowatym uśmieszkiem.
Przy oknie siedziała zakapturzona postać – wpatrywała się w przebiegający
krajobraz. Nie potrafiłem zarejestrować długości i koloru jej włosów ani rysów
twarzy. Przez chwilę mnie to frustrowało. Lucjusz odezwał się po krótkiej
chwili.
— Przygotowani na nowy rok? Bo ja
nie jestem tego wszystkiego pewien. W końcu jestem najważniejszą częścią
drużyny, muszę skupić się na treningach — poinformował. Miałem ochotę
powiedzieć mu, żeby opanował swój narcyzm, ale… po co psuć sobie relacje? I tak
byłem dla niego wystarczająco niemiły. Przez naprawdę długi czas zauważałem
tylko jego winę, w rzeczywistości nie próbowałem nic między nami naprawić.
Nawet nie starałem się znaleźć wspólnego tematu. A powinienem!
— Ja niekoniecznie. Szczerze
mówiąc to mam to gdzieś — uśmiechnąłem się lekko. Wiedziałem, że Edorius nie
zamierzał się udzielać, więc musiałem całkowicie przejąć pałeczkę. W końcu ja
wciągnąłem go w to całe bagno. Niemniej, nie powinien mieć mi tego za złe. W
końcu chciałem tylko spędzić normalnie czas. Szkoda tylko, że nie mogłem
pozyskać informacji na temat jego wściekłości. Pierwszy dzień trzeciego roku
nie zapowiadał się dobrze. Szczególnie, że nic nie układało się po mojej myśli.
Dlaczego nie mogłem iść do Pierwszej Klasy?
— Och, poradzicie sobie. Ale
teraz porozmawiajmy o czymś poważniejszym… — nachylił się, wykrzywił twarz w
zawadiackim uśmiechu, po czym ponownie się wyprostował. W jego oczach
zatańczyły iskierki zadowolenia. — Jak myślicie, która laseczka ma największe
cycki? Ktoś musiał przebić Yaxley i jej miseczkę B — miałem ochotę uderzyć się
w czoło. Wyciągnąłem zbyt pochopne wnioski. Z nim nie można było normalnie
porozmawiać.
Viktor Dołohow natychmiast
zainteresował się tematem, Edorius przewrócił oczami, a zakapturzona postać
poruszyła się nieznacznie. Ewidentnie przysłuchiwała się naszej rozmowie;
zrobiło mi się trochę wstyd. Nie chciałem psuć sobie opinii spokojnego,
nienagannego chłopca.
— No, sam wiesz… Nie mam pojęcia
— wzruszyłem ramionami. Lucjusz zaczął opisywać wszystkie znane mi dziewczyny,
w tym rudowłosą Blair Rosier, jasnowłosą Yaxley i ciemnowłosą Avery. Na
wzmiankę o tej ostatniej Edorius dziwnie drgnął.
— Coś z wózka, kochaneczki? —
jego wywód przerwał głos starszej miłej pani. W pociągu pracowała od naprawdę
długiego czasu; wypełniony słodyczami najróżniejszego rodzaju wózek wyglądał na
ciężki, więc często kupowałem dużo słodyczy, żeby w jakiś sposób jej ulżyć.
Postanowiłem kupić trochę fasolek wszystkich smaków, pięć czekoladowych żab i
dwadzieścia sztuk żelków-ślimaków. Moi towarzysze – z wyjątkiem zakapturzonej
postaci – kupili podobne jedzenie.
Chwilę później zajadaliśmy się
najróżniejszymi przysmakami. Jednocześnie zbliżaliśmy się do upragnionego celu
zwanym Hogwartem. Czas upływał nieubłagalnie, niczym na ciężkim sprawdzianie
teoretycznym z Transmutacji. Jakiś czas później zakapturzona postać wstała,
odrzuciła nakrycie głowy i… na naszych twarzach pojawiło się olbrzymie
zaskoczenie. W moje oczy rzucił się naprawdę jasny kolor włosów sięgających
pasa. Bardzo delikatna twarz idealnie współgrała z drobną budową ciała… Eleanor
Aquarae uchodziła za jedną z najlepszych uczennic z naszego rocznika. Grono
pedagogiczne wychwalało ją na każde możliwe sposoby, a sama dziewczyna nie
potrafiła powstrzymać swojego ciętego języka i miłości jaką do siebie żywiła.
Zazwyczaj przebywała w towarzystwie swojej brązowowłosej przyjaciółki, nie
dopuszczając do siebie i do niej nikogo więcej. Czasem sobie dokuczaliśmy. Najbardziej
nienawidził jej jednak Edorius, cięty na „szlamy” i czarodziejów półkrwi.
— Na co się tak gapicie? —
spytała wreszcie. Ściągnęła walizkę, wyciągnęła z niej szatę Ravenclawu i
nałożyła ją przez głowę. — Lepiej się przygotujcie. Jesteśmy już blisko… — poinformowała.
Po chwili uniosła palec do góry, przechyliła głowę w bok i posłała Lucjuszowi
chytry uśmieszek. — Ach, myliłeś się. Mam miseczkę C, zresztą, podobnie jak
Yaxley — uniosła nieznacznie brew. Sam parsknąłem śmiechem.
— Aquarae, spadaj z tego przedziału.
To miejsce dla PRAWDZIWYCH czarodziejów — położył nacisk na przedostatnie
słowo.
— Naprawdę? A ja myślałam, że
mugolak też jest czarodziejem. Nie wiedziałam, że istnieją jakieś rasistowskie
selekcje… Ale dobrze, do zobaczenia — i wyszła.
— Głupia szlama — mruknął
Edorius. Lucjusz głośno zachichotał.
— Dobra, lepiej się przygotujmy.
Nie zostało nam dużo czasu — jakiś czas później byliśmy gotowi do wyjścia. Przedział
opuściliśmy na trzy minuty przed zatrzymaniem się pojazdu. Opuściliśmy go, gdy
charakterystyczny dźwięk obwieścił koniec jazdy i ostateczne wypełnienie celu.
Masa uczniów zaczęła przepychać się, wyskakiwać z przedziału przez drzwi, ci
głupsi i bardziej dowcipni przez okna. Wyszliśmy na peron z widokiem na
jezioro, za którym krył się olbrzymi, rozciągający się na olbrzymią szerokość
zamek zwany Hogwartem. Szkoła Magiii i Czarodziejstwa komponowała się z nocnym
niebem. Jak mieliśmy tam dotrzeć? Cóż, pierwszoroczni zostali odebrani przez
gajowego Ogg’a, wysokiego i umięśnionego mężczyznę czystej krwi. Uchodził za
jednego z najlepszych czarodziejów lat czterdziestych. O ile jego potęga
przeminęła na skutek drastycznego wypadku miotlarskiego w skutek, którego
zginęła jego córka, mężczyzna stracił część swoich mocy, o tyle dalej potrafił
zapanować nad najgroźniejszymi stworzeniami z
Zakazanego Lasu.
Pierwszoroczni
popłynęli łodziami przez jezioro, a ja z resztą uczniów skierowałem się do
poruszających się samodzielnie* powozów. Miały tylko cztery miejsca; Lucjusz i
Viktor opuścili nas w połowie drogi, więc znaleźliśmy się w jednym z Clintem
Eastwoodem, chłopakiem z Gryffindoru, za którym zawsze uganiały się dziewczęta.
Miał trzynaście lat, a zachowywał się tak jakby był wykwalifikowanym
czarodziejem. Swoje plany na przyszłość zdradził już na drugim roku; zamierzał
zostać aurorem, a potem Szefem Biura Aurorów. Nie lubiliśmy się. On uważał, że
jestem idiotą i nie zasłużyłem na to, żeby być w Domu Orła, a Edorius jest tak
podły, że powinien trafić do Slytherinu. Obok chłopaka usiadł piętnastoletni
Jacob Wallace, Pałkarz Hufflepuff’u. Czytał najnowsze wydanie Proroka
Codziennego.
Przez dłuższy
czas w powozie panowała cisza. Przerywał ją jedynie odgłos przerzucanej strony
gazety, tak bardzo znienawidzonej przez większość czarodziejów zasiadających na
spotkaniach z innymi czarodziejskimi rodami. Generalnie to nic do tego nie
miałem, często zdradzał ciekawe informacje dotyczące świata zewnętrznego.
Przejażdżka nie trwała długo. Co
jakiś czas napotykaliśmy na opór ze strony nierówności terenów, występujących
przeszkód. Zdarzały się także krótkie postoje… W rezultacie na miejsce
dotarliśmy po około piętnastu minutach. Stamtąd zabrał nas Oktawian Yorkshire,
stary, potężnie zbudowany mężczyzna pełniący funkcję Opiekuna Gryffindoru i
Zastępcy Dyrektora. Dodatkowo nauczał Zaklęć… Spokojny człowiek.
Przedostanie
się przez dziedziniec i wejście główne porwało kolejne kilkanaście minut.
Uczniowie rozmawiali o nowych planach na
rok szkolny, o ubiegłorocznych wakacjach czy nowych pierwszorocznych. Razem z
Edoriusem szedłem w milczeniu. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie dostaliśmy się
do Wielkiej Sali – najważniejszego i największego pomieszczenia w Hogwarcie.
Obszerna i długa, bo na kilkadziesiąt stóp, prawie w całości zajmowana przez
cztery stoły, nad którymi przewieszono flagi domów(po jednej nad każdym).
Stojąc naprzeciwko mogłem dokładnie wszystko obserwować; miejsce do jedzenia
Slytherinu miałem po lewej stronie, tuż przy ścianie. Obok stół mojego
Ravenclawu, potem Gryffindoru, a na końcu Hufflepuff’u. Przed stołami
znajdowało się podwyższenie i miejsca do siedzenia dla grona pedagogicznego,
również z jedzeniem. Dyrektor zajmował najwyższe krzesło.
Najwięcej uwagi przykuwał
zaczarowany sufit. Zaczarowano go w ten sposób, żeby pokazywało obecnie
panującą pogodę, w tamtym momencie bezchmurne, ciemne niebo z kilkoma
gwiazdami. Mogliśmy zająć odpowiednie miejsca. Panował przy tym gwar, więc
musiałem krzywić się i zakrywać uszy, by nie rozbolała mnie głowa.
Kiedy wreszcie wszyscy zajęli
miejsca rozkazano nam poczekać na wejście pierwszorocznych. Przybyli w
towarzystwie Opiekuna Gryffindoru, który zostawił nas zaraz po dotarciu do
Wielkiej Sali. Większość z nich była niska i szczupła. Przerażone twarze migały
przed moimi oczyma niemal na każdym kroku. Uczniowie zatrzymali się dopiero na
podeście, tuż przed wielkim krzesłem, na którym znajdowała się Tiara
Przydziału.
— Longbottom, Demetria —
ciemnowłosa dziewczyna pewnie zajęła miejsce. Zaczarowany przedmiot nie
zastanawiał się długo, jakiś czas później wykrzyczał GRYFFINDOR. Powoli
przypominałem sobie swoją Ceremonię Przydziału, własne przeżycia i
rozczarowanie po trafieniu do niepożądanego domu. W międzyczasie skojarzyłem
sobie nazwisko chłopaka imieniem Frank; Demetria musiała być jego rodziną.
— Furris, Alicja — dziewczyna
została przydzielona do Hufflepuff’u. Do naszego domu dostał się chłopiec o
nazwisku Brown i jego siostra bliźniaczka Lavorna, Emily Abbot i trzy inne
osoby, które zniknęły mi w tłumie. Większość uczniów poszła do Gryffindoru bądź
Hufflepuff’u. Niemniej, w końcu wszyscy zajęli swoje miejsca.
Albus
Dumbledore piastował stanowisko Dyrektora Hogwartu od 1956 roku. Uchodził za
starszego, szanowanego i najpotężniejszego czarodzieja tamtych czasów. Siwe włosy
i niewielkie okulary spadające na długi nos dodawały mu powagi i pewnej dozy…
zaufania? Niemniej, jak co roku musiał ogłosić rozpoczęcie nowego roku
szkolnego, w moim wypadku trzeciego. W tym celu opuścił honorowe miejsce i
podszedł do mównicy w kształcie złotej sowy. Wszyscy skierowali wzrok w jego
kierunku.
— Witajcie w nowym roku szkolnym! — wrzasnął. — Na wstępie
chciałbym powitać nowych uczniów, przyjmijcie ich ciepło i pomagajcie, gdy będą
mieli problem. Nie martwcie się, wykwalifikowana kadra i grono prefektów na
pewno wam pomoże — poinformował surowym tonem. Po chwili westchnął, opuścił
dłoń i wbił spojrzenie w podłoże. — Najpierw muszę jednak powiadomić was o czymś
naprawdę ważnym. O KIMŚ naprawdę ważnym… Nie chcę wprowadzać paniki, ale jej
rodzina na pewno by tego chciała — zmrużyłem oczy. Co takiego mogło się stać? Ktoś
zginął? — Moira Hall, prefekt Hufflepuff’u z szóstego rocznika, a przede
wszystkim wspaniała przyjaciółka, zaginęła — przez Wielką Salę przetoczyła się
mieszanina głosów. Naprawdę ktoś zaginął? Mówił tak jakby nie żyła. — Jeśli
ktokolwiek ma informacje odnośnie jej pobytu powinien natychmiast zgłosić się
do opiekuna swojego domu. Pamiętajcie, nie zamartwiajcie się zbytnio! Wasza
koleżanka na pewno wróci! — ostatnie zdanie wypowiedział tonem całkowicie pozbawionym
nadziei. Prawdopodobnie sam nie wierzył we własne słowa. Uczniowie chyba także…
Przy stole Hufflepuff’u dziewczęta obgadywały całą sytuację, Gryfoni wbijali
wzrok w stół, a Ślizgoni zwyczajnie się uśmiechali. A my? Krukoni po prostu
rozważali każdą możliwą opcję.
— CISZA! — Puchoni uspokoili się dopiero po słowach dyrektora.
— Nie przejmujcie się zanadto, ale nie przechodźcie wobec tego obojętnie. Ze
względu na większą ilość uczniów pierwszej klasy i zniknięcie kochanej Moiry, zostaliśmy
zmuszeni do wybrania całkowicie nowych prefektów. Odznaki pierwotnych prefektów
zniknęły w trakcie wakacji, mogliście to zauważyć. Od teraz będzie czterech
nowych prefektów naczelnych z siódmej klasy i po czterech prefektów z każdego
domu, dwóch z piątej klasy i dwóch z szóstej. Zacznijmy od Hufflepuff’u! — czasem
wydawało mi się, że Albus Dumbledore nie potrafił wykonywać poprawnie swojej
pracy. Nie chciał wprowadzać atmosfery lęku i rozpaczy, a jednak to zrobił.
Dodatkowo zwalniał wszystkich starych prefektów, którzy – oburzeni i smutni –
właśnie krzyczeli niezrozumiałe rzeczy. Widziałem, że twarze pozostałych
nauczycieli Hogwartu nie wyrażały zadowolenia. Prawdopodobnie powiedział o kilka
słów za dużo.
— Z powodu nieobecności Moiry Hall, jej obowiązki przejmuje
Poppy Clarkson z piątej klasy. Gratulacje! — Edorius mruknął coś niezadowolony,
inni zaklaskali. — Edward Tonks zostaje na swoim stanowisku — z Hufflepuff’u wybrano
jeszcze dwóch nowych prefektów; Jacob Wallace i Summer Jenkins mogli pochwalić
się nowymi odznakami. Przyszła kolej Gryffindoru. Moja siostra miała tytuł
prefekta Gryffindoru do czasu, gdy ukończyła szóstą klasę. Raczej nie miała
szans na zostanie Prefektem Naczelnym. Niemniej, Dom Lwa nie mógł pochwalić się
popularnymi uczniami.
— Czas na Slytherin. Andromeda Tonks z szóstej klasy
kontynuuje swoje obowiązki — jedna z sióstr Black utrzymała się na stanowisku.
Interesowała mnie pozycja mojego brata; rok wcześniej otrzymał odznakę i
świetnie wypełniał swoje obowiązki. Przynajmniej w obecności grona
pedagogicznego… — Marcus Waymare również utrzymuje swoją pozycję. Towarzyszyć mu
będzie nowy prefekt, mianowicie Camden Travers! Partnerką Andromedy zostanie… —
potem już nie słuchałem.
Wreszcie przyszła kolej Domu
Orła. Siedzący przy mnie uczniowie, wraz ze mną i Edoriusem, unieśli głowy i zatrzymali
wzrok na Dumbledorze. Mężczyzna zaczął odczytywać nazwiska. Zwolniono
dziewczynę z szóstej klasy, na jej miejsce wstąpiły dwie nowe; Deirdre, to jest
dziewczyna mojego brata i Lucy Summers, ścigająca. Nie zwróciłem uwagi na chłopaków,
ale stary się utrzymał.
— A teraz czas na Prefektów Naczelnych.
Wy otrzymaliście swoje odznaki już w trakcie wakacji, na pewno to
zauważyliście. Czy wiedzieliście, że dostały je cztery osoby? Pogratulujmy
Raven Coleman z Ravenclawu, prześlijmy brawa dla Bellatriks Black z Slytherinu,
przytulmy Michael’a Xader’a z Hufflepuff’u i pokiwajmy z uznaniem na wieść o
tym, ze Angus Gemstone również będzie nam pomagał! — kolejne oklaski. Tym razem
uczestniczyłem w nich razem z trzynastoletnim kolegą. Cieszyłem się z wyboru
Bellatriks; na każdym spotkaniu rozmawiałem z nią przez krótką chwilę, więc
mogła dawać mi taryfy ulgowe. — A teraz… teraz możecie spocząć i zjeść
wspaniałe potrawy przygotowane przez skrzaty! — nagle na stole pojawiło się
mnóstwo jedzenia najróżniejszego rodzaju. Dyrektor wrócił na swoje miejsce,
uczniowie odwrócili się i zaczęli jeść. Osobiście nałożyłem sobie tylko kawałek
szarlotki, apetycznie wyglądającego ciasta.
Do
Pokojów Wspólnych ruszyliśmy w towarzystwie Prefektów. Przed nami biegli weseli
pierwszoroczni, ja zaś miałem ochotę się położyć i nic więcej nie robić.
Dlatego po dotarciu do drzwi Pokoju Wspólnego nie pomagałem w rozwiązaniu
zagadki kołatki. No tak, żeby dostać się do środka trzeba było odpowiedzieć na
zadane pytanie. Kiedyś głowiłem się nad odpowiedzią całe pięć minut!
— Wchodź — mruknął Nott, gdy drzwi
otworzyły się z hukiem. Pokój Wspólny Ravenclawu był największym z wszystkich
czterech znajdujących się w Hogwarcie. Pomieszczenie było okrągłe i naprawdę
obszerne. Za podłoże służył granatowy dywan udekorowany gwiazdami, idealnie
komponujący się z sufitem podobnego wykonania. Niebiesko-brązowe kolory pomagały
w myśleniu. Liczne półki z książkami były do naszej dyspozycji. Obok posągu
założycielki domu i samego Hogwartu, Roweny Ravenclaw, stała wielka tablica
informacyjna. Ogólnie nie podobał mi się
wystrój wnętrz. Niezbyt przytulny.
W tamtym momencie panował tam nieopisany
gwar. Wraz z Edoriusem wstąpiliśmy do Dormitorium chłopców z trzeciego roku; wyglądało
podobnie, ale nie było tam półek z książkami, a same łóżka i po dwie szafki na
każdą osobę. Pokój dzieliliśmy z innymi trzema osobami; mugolakiem, czarodziejem
półkrwi i czystokrwistym. Nie było ich w środku.
— No, to co miałeś mi do
powiedzenia? — spytałem wreszcie. Rzuciłem bagaż na łoże i przysiadłem na jego brzegu.
— Dlaczego byłeś taki zdenerwowany? — chłopak westchnął i usiadł obok mnie.
— Wyobraź sobie, że mój ojciec —
zaczął. Jego twarz ponownie przybrała barwę dojrzałego buraka, a w ciemnych
oczach pojawiły się iskierki niezadowolenia. — Kazał mi zacieśniać więzi z
Bairre Avery. Wiesz dlaczego? Bo za kilka lat zostanie moją narzeczoną.
Narzeczoną, rozumiesz to? Ona zachowuje się jak chłopak! To bardziej widoczne
niż tlenione włosy Lucjusza w lesie… — na początku chciało mi się śmiać. Miał
poślubić Bairre Avery, najwredniejszą dziewczynę z naszego rocznika? Z drugiej strony
naprawdę mu współczułem. Sam zastanawiałem się kiedy ojciec zacznie szukać mi
panny. Tylko, że ja bym się na to nie zgodził! Przecież byłem tak samo silny
jak Nancy… chyba. — Przecież nie mogę z nią być. Nie zmuszą mnie do tego!
— Z drugiej strony będziesz miał
kumpla do gry w Quidditcha. Jest bardziej chłopięca niż Malfoy, fakt, ale… przeżyjesz
to — poklepałem go po ramieniu.
Po
załatwieniu wszelkich najpotrzebniejszych spraw, na przykład umyciu zębów w Łazience Krukońskich
Chłopców i rozpakowaniu bagażu, ułożyłem się do snu.
~~~~~~~~~~
* Robin nie wie, że powozy
prowadzone są przez testrale, ponieważ nigdy nie był świadkiem czyjejś śmierci.
Hej!
Wiem, że rozdziału długo nie
było, ale przez przypadek usunąłem ten plik worda. No, trudno, rozdział pisałem
o północy, a przed chwilą go dokończyłem. Mimo braku akcji, rozdział wyszedł trochę
długi, więc mogę was przynudzić. Obiecuję, że w następnym będzie jej więcej.
Następny rozdział pojawi się niedługo.
Obiecuję! Poza tym dziękuję za wszystkie miłe komentarze.
Jest szansa, byś zmieniła kolor czcionki?
OdpowiedzUsuńNic nie widać, a nie zamierzam męczyć oczu. :(
Taka może być?
UsuńCześć! Korzystając z wolnej chwili zaglądam do Ciebie. Poza technikaliami, które zauważyłam w komentarzu pod poprzednim rozdziałem (zgubione wcięcia akapitowe i niepoprawny zapis dialogów) w obecnym pogrubienia są innego koloru niż całość tekstu.
OdpowiedzUsuńTreściowo trudno coś zarzucić. Obojętność Robina na nowy rok w Hogwarcie bardzo kontrastuje z zachwytem Harrego, który znamy z książek. Odzywka Eleanor Aquarae na komentarze Malfoya IMO to klasa i trudno byłoby zachować się w tamtej sytuacji lepiej.
Cześć!
UsuńKompletnie o tym zapomniałem, Alenna, wybacz. W następnym rozdziale postaram się o zachowanie poprawności w dialogach i akapitach, w końcu jakby nie patrzeć jest to podstawa. Generalnie Robin zdążył już przyzwyczaić się do Hogwartu, nie zachwyca on go tak jak na pierwszym roku. Może kiedyś opiszę retrospekcje?
Dziękuję bardzo za komentarz i czekam na rozdział na Imperium. ;)
Kurde, mam nadzieję, że jendnak ten rok szkolny bedzie dla Robina w miare udany - smutno się tę jego niechęć czyta. Zwłaszcza, że to ostatni rok z siostrą zanim ona wyjedzie, jeśli dobrze pamiętam
OdpowiedzUsuńOch no i fajnie zobaczyc, ze ojciec czasem jednak zachowuje sie normalnie, kiedy tej krowy nie ma w pobliżu, zkoda, że Robin nie ma wielu okazji, żeby go takiego oglądać
Bardzo mnie zaciekawił Klub Medyczny, lubie takie nowe pomysły, poszerzanie świata stworzonego przez Rowling i wgl nowe rzeczy w Hogwarcie. No i z tego jak przedstawiłeś Poppy wygląda na to, ze rzeczywiście bardzo do tego klubu pasuje :D No i naprawdę, Edorius i Robin trochę się zachowywali jak buraki, a przynajmniej ten pierwszy, bo Robin w zasadzie siedział cicho i nie szukal zaczepki. No i zgaduje, że arystokraci są przyzwyczajeni do tego, ze wszystko im wolno.
"a za plecami nastolatki pojawił się wielki, barczysty i otyły Gryfon. Spojrzał na nas z góry i otworzył wąskie usta. Malutkie oczy przypominały ślepia świni, usta znikały pod grubą warstwą skóry, a gęste, ciemne włosy zaliczyłem do jedynej zalety ucznia. Wszyscy znali Hucka Harpera, obrońcę Hufflepuff’u." - tutaj jestem trochę zagubiona, bo nie wiem czy ja czegoś nie skumałam, czy po prostu się pomyliłeś. On jest w końcu Gryfonem czy Puchonem? :D
Hahah, pewnie Nott, każdy uwierzy, że tak randomowo idziecie sobie pogadać z konduktorem :D
No i nie dziwi mnie, że Lucek ma swojego Goryla, zupełnie jak później Draco xd W ogóle mnie nie dziwi, że Lucjusz uważa sie za najważniejszą część drużyny, mimo że ma pełną świadomość, że nie dostał sie tam z powodu własnych umiejętności... a przynajmniej powinien ją mieć xd
Powiem ci szczerze, że każdy fragment z nim wywołuje uśmiech na mojej twarzy, strasznie mnie bawią te jego głupie uwagi, nieumejętnosć prowadzenia normalnej rozmowy, zarozumialstwo, to że jest totalnym pozerem i ogóle że Robin ma bekę ze wszystkiego co on mówi xd
Przepraszam bardzo, czy ty sugerujesz, że nasz Clint Eastwood jest czarodziejem czy tylko zapożyczyłeś nazwisko? :D Głosuję za opcją numer 1 xd Choc do tego musiałbys chyba troche przesunąć jego datę urodzenia
Uuuu, zahibięcie! Wiesz, ze lubie znikające osoby :D Na pewno bedzie ciekawie!
Ciekawie to wymyśliłeś z tymi prefektami, rozumiem w sumie decyzję Dumbledore'a, nie można całkiem zignorować niebezpiecznej sytuacji.
Bella jako prefekt naczelny, no to bedzie ciekawie...
"Jest bardziej chłopięca niż Malfoy" - hahahahahha xd To chyba nie jest zbyt trudne :D
Rozdział naprawdę mi sie podobał i cieszę sie na wątek z zaginieciem!
Weny życzę i pozdrawiam!
Hejka!
UsuńNa pewno sobie jakoś poradzi. Jeśli Rose żyje jakoś w towarzystwie Scorpiusa, jak on miałby sobie nie poradzić? Swoją drogą, nie wiem kto jest gorszy - Lucjusz czy Scor?
Ano są przyzwyczajeni; w końcu wszystko dostają na tacy, haha. A Poppy raczej nie odegra dużej roli; chyba, że będzie cały czas kłócić się z Edoriusem.
O matko, to zdanei jest kompletnie pozbawione sensu. Natychmiast je poprawiam! Generalnie nie chodzi już nawet o to, że pomyliłem Puchona z Gryfonem - jest zbyt rozbudowane, zawiera za dużo informacji, nie ma w nim żadnej składni. xD
Myślę, że u Malfoy'ów to rodzinne - przeczytałem kiedyś opowiadanie, w którym Abraxas, tj. ojciec Lucjusza, również mocno się przechwalał. Może to nasza wina, że ich na takich kreujemy? :d
A jak czujesz się z tym, że Lucek jest dziadkiem Twojego Scorpiusa? XDD Dalej chcesz swatać z nim Rose? Może na stare lata także zapuści sobie włosy.
Haha, szczerze mówiąc to dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że użyłem jego imienia i nazwiska. Szczerze to wpadło mi to do głowy w kilka sekund; może usłyszałem o nim w wiadomościach. Uznajmy, że data narodzin Clinta jest nieprawidłowa i w mediach mugolskich używa dziwnych sztuczek postarzających. Ewentualnie to Clint II Eastwood.
Dziękuję bardzo za ten wyczerpujący komentarz. Czekam niecierpliwie na rozdział u Ciebie!
Witam ;D Oj należy mi się porządny ochrzan. Bardzo, bardzo przepraszam, że komentuję dopiero teraz. Wybacz :(
OdpowiedzUsuńWhiltierna, kojarzy mi się z taką pospolitą złą macochą.
Zaskoczyło mnie zachowanie ojca Robina, czyżby się bał żony? Xd
Marcus to niezłe ziółko ;)
I ta wiadomośc Notta, ja się tu spodziewałam czegoś związanego ze Śmierciożercami.... A tu BUM! I Nott załamany narzeczeństwem ;) Swoją drogą to arystokraci mają przekichane z tymi aranżowanymi małżeństwami.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny!
Oj, nic się nie stało!
UsuńNo, coś w stylu Kopciuszka, hm? :D
Myślę, że się jej nie boi; raczej jest nią zauroczony/zakochał się w niej.
Na szczęście zostało mu jueszcze kilka lat wolności.
Swoją drogą, chciałem skomentować Twój ostatni rozdział na Our Desires, ale wyłączyłaś możliwość komentowania. Co siędzieje?
No, dokładnie pomyślałam o kopciuszku ;D Co można w niej kochać? Chyba jak jest cicho Xdd
UsuńMały kryzys ;) Już można komentować :D
Ojciec Robina mi nie podszedł. Facet, a przy żonie zmienia się diametralnie, nie ma co się dziwić, że Robin ma go dość.
OdpowiedzUsuńA Marcus to niezły łobuz. ;)
Końcówka mie rozbawiła.
Rozdział był całkiem fajny. Idę czytać dalej, póki jeszcze mam czas. xD