Whiltierna uwielbiała przepych. Widziałem to w jej nienagannej postawie,
w prześmiewczym uśmiechu i w niesamowicie podłym charakterze. Szkoda, że nie
zauważał tego mój ukochany ojciec, wysoki i przystojny mężczyzna z olbrzymim majątkiem. Był
dla niej idealną partią… Potrzebowała niecałego roku, by całkowicie owinąć go sobie wokół palca.
Potem przyszedł czas na usunięcie
buszujących na podwórzu zwierząt. Wszystkie mugolskie koty zostały wymordowane,
lojalne psidwaki oddane wujowi, a dwa wierne hipogryfy, Kasia i Vladimir,
zamknięte w ciasnej zagrodzie. Niszczyła wszystko, co kochała moja rodzicielka.
Tym samym niszczyła mnie. Zastanawiacie się, dlaczego moja matka, czarodziejka
czystej krwi miałaby hodować mugolskie zwierzęta? Cóż, podobnie jak moja
ukochana siostrzyczka, lubiła stawiać na swoim. Oznajmiła wszystkim, że będzie
robić w swoim życiu, co tylko jej się podoba. Wszyscy musieli zaakceptować jej olbrzymią chęć do poznawania wszystkiego, co nie jest czarodziejskie.
Czy dałem się podporządkować? Nie. Na
każdym kroku okazywałem jej niezmierzoną nienawiść; każde słowo ociekało jadem,
każde spojrzenie przepełniała gorycz. Nie wykonywałem wydawanych poleceń,
pokazywałem się ze strony rozwydrzonego bachora. Czy to skutkowało? W pewnym
stopniu. Poświęcała więcej czasu na mojego starszego brata, zdecydowanie
podatniejszego na wpływy ludzkie. Dlaczego nie na siostrę? Przydzielenie do
Gryffindoru okazało się dla niej zbawieniem, przerwaniem łańcuchów wiążących z
rodziną. Zaczęła stawiać na swoim, łamać arystokratyczne tradycje i podejmować
samodzielne decyzje. Niedawno ogłosiła, że po zakończeniu nauki w Hogwarcie,
nie wyjdzie za żadnego szlachcica, tylko wyjedzie do Francji, by nauczać w
Instytucie Magii Beauxbatons. Zazdrościłem jej stanowczości.
Wiedziałem, że muszę to wszystko w jakiś sposób
przeżyć. Usiłowałem myśleć o spokojniejszym jutrze, wyobrażać sobie wygiętą w
agonii twarz Whiltierny. Spędzałem jak najmniej czasu w towarzystwie rodziny,
izolowałem się. Często wychodziłem do ogrodu, by zajmować się hipogryfami -
pamiątkami. W końcu co innego miałem robić? Prowadzić rozmowy z wiecznie
nieobecną siostrą? Ona sama nie wytrzymywała napiętej atmosfery. Cały czas
wykłócała się z bratem i ojcem. Teoretycznie mieszkaliśmy w jednym domu...
szkoda, że nie potrafiliśmy tego wykorzystać.
Właśnie pakowałem rzeczy do walizki, gdy w drzwiach pojawiła się Nancy.
Siedemnastolatka miała długie, brązowe włosy i ostre rysy twarzy. Z wiekiem
upodabniała się do zmarłej matki…
— Głupia krowa kazała ci przekazać, że
niedługo idziemy do Traversów. Wkładaj garniak i ruszamy — uśmiechnęła się
serdecznie. Upchnąłem podręcznik do Obrony przed Czarną Magią i usiadłem na
wygodnym łóżku. Dziewczyna zajęła miejsce obok mnie. — Coś się stało? Ja
też nie chcę…
— Nie chodzi o to — przerwałem. — Wciąż nie
mogę uwierzyć, że wyjedziesz. Nie przetrwam sam z Whiltierną i Marcusem —
westchnąłem. Nie miałem zamiaru męczyć się w towarzystwie brata i macochy. Ten
pierwszy nie był żadną opoką, właściwie to wszystko utrudniał. Czasem wydawało
mi się, że w ogóle nie przejmował się śmiercią rodzicielki. Może rzeczywiście
tak było? Możliwe, że z każdym kolejnym dniem spędzonym w towarzystwie głupiej
suki, przekonywał się do jej autorytetów.
— Och, będziesz tutaj tylko dwa miesiące w
roku. Możesz zostawać w Hogwarcie na święta… Zresztą, będę cię odwiedzać —
położyła rękę na moim ramieniu. Wcale mnie to nie pocieszało. Wiedziałem, że w
trakcie przerwy świątecznej, przy zamykaniu szkoły na czas wakacji, nie miałem
do czego wracać.
— Dlaczego Francja? Nie możesz pracować w
Hogwarcie? — spytałem z nadzieją w głosie.
— Myślisz, że cokolwiek tutaj zarobię? —
zaśmiała się krótko. — Ja nie zamierzam przyjmować kasy od ojca. Dorobię się
wszystkiego sama — wyjaśniła. — Wszystko będzie w porządku. W razie czego
strzel w nią drętwotą, zasługuje — roześmiała się. Parsknąłem śmiechem. Wizja
ugodzenia macochy pomarańczowym pociskiem wyglądała kusząco. Może powinienem
wcielić ją w życie?
Skierowałem się na dół. Wielki pokój
stworzono na wzór pomieszczeń barokowych; mnóstwo dekoracyjnych elementów i
ogólnego przepychu. Całą wizję psuła zniesmaczona mina Whiltierny, ładnej i
wysokiej kobiety ubranej w długą, wieczorową suknię. Ciemnowłosy ojciec
dopasował garnitur do umięśnionego ciała, a brat i siostra postawili na nieco
bardziej młodzieżowe wersje opiekunów. Nic nadzwyczajnego.
— Spóźniłeś się — rzuciła chłodno macocha.
Czy ona zabawiała się w wyrafinowaną Vivien Leigh, niedawno zmarłą aktorkę
półkrwi? — Ruszaj się. Nie mamy czasu — syknęła. Podszedłem do ojca, złapałem
go za dłoń i poczekałem na przeteleportowanie się do odpowiedniego miejsca.
I rzeczywiście, chwilę później poczułem
rwące uczucie. Dziwne oderwanie się od ziemi, wszechogarniająca ciemność, a
potem twarde lądowanie na ziemi. Cholera. Warto wspomnieć o
wietrze omiatającym nagie części ciała, mierzwiące i tak poczochrane włosy.
Zachmurzone niebo zwiastowało nadchodzący wieczór, oświetlało rosnące drzewa.
Najważniejsze rozciągało się przed nami – olbrzymia rezydencja Traversów
należała do największych budynków w całej Anglii. Dorobili się tego na… no
właśnie, na czym? No nieważne.
Znaczną część podwórza zajmował wysoki
żywopłot, po jakimś czasie przeradzający się w labirynt. Cały plac sprawiał
wrażenie nawiedzonego. Przy furtce stał czarnoskóry mężczyzna, ktoś w rodzaju
lokaja. Kiedy nas zauważył, podszedł i ucałował dłonie kobiet.
— Pan Travers już czeka. Zapraszam za mną
— i ruszyliśmy. Dotarcie do mosiężnych, ozdobnych wrót zajęło nam sporo czasu.
Dlaczego nie mogliśmy po prostu się teleportować? Cóż, nie przyszło mi się
dowiedzieć. W końcu wkroczyliśmy do środka.
Wnętrze domu przypominało umeblowanie
mojego. Mnóstwo barokowych mebli, trochę gotyckich dodatków i dekoracji…
typowe. Nie pozwolono mi długo cieszyć się jego wnętrzem, już jakiś czas
później znaleźliśmy się w wąskim, ale niesamowicie długim pomieszczeniu z
mahoniowym stołem. Dostawiono do niego mnóstwo wysokich krzeseł. Skrzaty domowe
donosiły ostatnie potrawy.
— Trevor! — krzyknął wesoło gospodarz
domu. Był barczystym, przystojnym mężczyzną. Niestety, na jego głowie zaczęło
ubywać włosów, powstawały zakola. Ciekawe czy przeżywał kryzys wieku średniego…
Zgodnie z przepisami, podeszliśmy do jego żony, potem do córki, a następnie do
samego właściciela.
— Świetnie cię widzieć. Och, witam, madame
— przywitał się z kobietami, a potem z moim ojcem. Następnie skierował się do
mnie i Marcusa. — Kiedy ostatnio cię widziałem, byłeś wzrostu mojego skrzata
domowego — przecież widział mnie rok temu — Siadajcie, siadajcie — postanowiłem
zająć miejsce oddalone od członków mojej rodziny.
Ludzie nadchodzili z różnych stron.
Przedstawiciele najważniejszych rodów czystokrwistych zdawali się teleportować
z prędkością pioruna. Kiedy zauważyłem, że w drzwiach stanęła rodzina Nottów,
wstałem od stołu.
Znaliśmy się od dziecka. Rodzice kazali
nam bawić się tymi samymi zabawkami, latać na miniaturowych miotłach i wspólnie
obrażać mugolaków… to znaczy szlamy. Zacieśniłem z nim więzi po przydzieleniu
do jednego domu – Ceremonia Przydziału poprawiła moje relacje z Edoriusem
Nott’em, średniego wzrostu blondynem.
Kiedy skończyliśmy witać się z naszymi
rodzinami, mogliśmy zająć miejsca obok siebie. Od poprzedniego roku,
trzynastolatek zbytnio nie urósł. Przybrał jedynie na masie, prawdopodobnie z powodu
zbyt dużej ilości jedzenia. Przykro mi, Edoriusie.
— Ciekawe czy Lucjusz dalej zapuszcza
włosy. Kiedy ostatni raz mu je podpaliliśmy, prawie zabił tępego Puchona —
doskonale pamiętałem ten moment. W poprzednim roku sprawiliśmy, że długo
zapuszczane włosy Malfoy’a uległy spaleniu. Jako iż nie znalazł sprawcy, wyżył
się na losowym Puchonie. Sytuacja była całkiem zabawna! Szczególnie, że
ucierpiała niewinna osoba. Swoją drogą, dziwne, że mimo obustronnej niechęci
jaka łączyła nas z Malfoy'em, dalej udawaliśmy dobrych znajomych. Wszystko dla
utrzymania dobrych stosunków rodzinnych. O ile moi koledzy mieli szansę na
przejęcie tytułu głowy rodu, o tyle ja mogłem o tym co najwyżej pomarzyć.
Przede mną stał kuzyn i brat, przed nimi... nikt.
— Pewnie dalej będzie opowiadał o swoich
„wspaniałych wynikach w nauce”. Ludzie go uwielbiają — parsknąłem w końcu.
— No, mam go dość. Jeśli jeszcze raz
zacznie opowiadać o podbojach miłosnych, chyba osobiście go zabiję! — właśnie w
tamtym momencie w pomieszczeniu pojawił się Lucjusz Malfoy. Wysoki chłopak o
ostrych rysach twarzy, syn Abraxasa. W oczy rzuciły mi się króciutkie, świeżo
ścięte włosy. Ojciec zabraniał mu je zapuścić? Nic dziwnego. Facet wyglądający
jak baba nie miał racji bytu – nie w takich czasach.
Nie zauważyłem kiedy znalazł się na
krześle obok.
— Witajcie — powiedział głosem przepełnionym
melancholią. Miałem ochotę się roześmiać. — Jak minęły wam wakacje?
— Och, świetnie, szanowny Lucjuszu.
Dziękuję, że pytasz — Edorius próbował prześmiewczo go naśladować.
— Bardzo dobrze, Edoriusie. Mam nadzieję,
że rok w Hogwarcie minie równie dobrze — posłał mu szeroki, chłodny uśmiech.
Nienawidziliśmy się, to jasne. Dlaczego udawaliśmy? Bo nasze rodziny tego od
nas wymagały. Trzymaj się blisko wyznaczonych osób, a będziesz wiódł dobre
życie. Jedyną osobą, którą wyznaczyli mi rodzice, którą zdążyłem polubić był
Edorius. Przynajmniej tyle.
Kiedy ja zastanawiałem się nad
znajomościami, w pomieszczeniu znaleźli się już wszyscy. Nie chciało mi się z
nimi witać, nie wstawałem więc od stołu. Wszyscy zasiedli i wysłuchali
kiczowatego przemówienia gospodarza domu. Pan Travers miał dwoje dzieci: piękną
córkę, dziewczynę mojego brata i syna, jego najlepszego przyjaciela.
Prawdopodobnie razem z moim ojcem zamierzał zaaranżować małżeństwo między
Deirdre, a Marcusem. To całkiem smutne… Dziewczyna musiała spędzić następne
lata swojego życia w towarzystwie zdradzającego ją chłopaka. Często kryłem
swojego brata, nie chciałem w końcu niszczyć mu reputacji.
Przy stole zasiadały jedynie
najznamienitsze rody; Black’owie, Rosier’owie, Mulciberowie… W tłumie ludzi
znajdowałem też kilkanaście znajomych twarzy. Burza ciemnych, matowych włosów,
oczy przepełnione szaleństwem… Bellatrix Black, piękna siedemnastolatka. Kiedy
przyszedłem do Hogwartu, uczęszczała do czwartej klasy i miała opinię
nienagannej uczennicy. Z czasem zaczęła się zmieniać; znikała z lekcji, czarna
magia poczęła odciskać pięto na jej wyglądzie… Liczne imprezy wyniszczały
organizm dziewczyny. Tak kończyli młodzi arystokraci? Zniszczeni przez system,
własnych krewnych. To dziwne, że Black nie została zmuszona do wyjścia za mąż.
Jej dwie siostry, rok młodsza Andromeda i
urodzona cztery lata później Narcyza(moja koleżanka z roku!), siedziały
spokojnie i żywo o czymś dyskutowały. Oprócz kolegów i Narcyzy, w pomieszczeniu
było jeszcze kilka osób z mojej klasy. Czy warto wspominać o tym, że większość
młodych dziewcząt usiłowało wyglądać jak zmarła Marilyn Monroe? Nie? No trudno.
Ogólnie to w tamtych czasach ginęło bardzo dużo osób. Wystarczyło spojrzeć na
Vivien Leigh, Kennedy’ego czy wspomnianą Marilyn.
— Robinie, pan Travers zadał ci pytanie —
z zamyślenia wyrwał mnie stanowczy głos ojca. Niemal natychmiast spojrzałem w
kierunku wspomnianego właściciela.
— Przepraszam, zamyśliłem się — wyjaśniłem.
— W porządku — Travers uśmiechnął się
krzywo. — Pytałem o twoje oceny, Robinie. Jak sobie radzisz? Trzeci rok to nie
przelewki. Na jakie przedmioty postawiłeś? — potok pytań zdecydowanie wytrącił
mnie z równowagi. Nie lubiłem, gdy uwaga skupiała się na mojej osobie.
— Wybrałem Starożytne Runy, Wróżbiarstwo i
Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Najlepiej idzie mi z Transmutacją i
Obroną przed Czarną Magią — odpowiedziałem z dumą w głosie. — Podobnie jak i
Edoriusowi.
— To znakomicie. Swoją drogą, czy
poprzedni nauczyciel Obrony przed Czarną Magią utrzymał się na stanowisku? — zapytał
tajemniczym głosem.
— Właściwie to… — zastanowiłem się chwilę.
Marius Gaven, mugolak, zniknął w tajemniczych okolicznościach na koniec roku.
Mieli wybrać kogoś nowego… Kogo? Nie wiem. — Nie.
— Och, nowym nauczycielem jest nasz nowy
gość. Christopherze, przedstaw się — powiedział ktoś w oddali.
— Dobry wieczór. Christopher Mayers, syn
Johna Mayers’a, nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią — z tłumu ludzi
odezwała się jedna osoba. Wysoki, barczysty blondyn. Wyglądał na zwykłego
czarodzieja czystej krwi. O dobrym statusie społecznym świadczył drogi
garnitur. — Starsi mogą mnie kojarzyć, skończyłem naukę w 1958 roku.
Sprawiał wrażenie osoby surowej i konserwatywnej. Nie kojarzyłem go z
poprzednich spotkań. Prawdopodobnie był nowy, no cóż, zdarza się.
Ludzie zaczęli wypytywać go o
najróżniejsze rzeczy. Ja nareszcie miałem spokój, mogłem porozmawiać z
Edoriusem i – o zgrozo – Lucjuszem. Skupiłem się głównie na tym pierwszym.
— No, to nasz trzeci rok. Jeszcze cztery
lata i koniec! — krzyknąłem. Szczerze mówiąc to obawiałem się końca szkoły. Nie
chciałem kończyć nauki… Chyba, że wiązało się to z odejściem od głupiej szmaty macochy.
— Och, ja zostałem przyjęty do Drużyny
Quidditcha. Bellatriks załatwiła mi pozycję szukającego — pochwalił się
Lucjusz. Razem z Nott’em spojrzeliśmy na niego z niedowierzaniem w oczach. On?!
Bez naborów?! Czy Bellatriks sobie żartowała?!
— Co, kiedy? — zapytał siedzący obok
Krukon.
— W wakacje to ustaliliśmy. A wy?
Zamierzacie wystartować w naborze do drużyny Ravenclawu? — wykrzywił twarz w
sarkastycznym uśmiechu.
— Właściwie to… — już zamierzałem
zaprzeczyć, gdy Edorius się wtrącił.
— Zamierzamy. — stwierdził stanowczo. —
Robin zostanie ścigającym, a ja pałkarzem. Spotkamy się na boisku, drogi
Lucjuszu — powiedział z nienawiścią w głosie. Lucjusz chyba tego nie zauważył,
bo jedynie wzruszył ramionami. Ja natomiast zdałem sobie sprawę, że znaczna
część grona przysłuchiwała się naszej żywej rozmowie.
— To dodatkowy obowiązek, moi drodzy —
rzucił jakiś mężczyzna, chyba pan Avery. — Dobrze, że nie dopuszczacie do
sportu szlam. Jeszcze tego by brakowało — zdążyłem przyzwyczaić się do tego
typu tekstów. Sam zaczynałem wierzyć, że mugolaków powinno się tępić.
— Mogę porozmawiać z Raven. Na pewno was
przyjmie — powiedział Augustus Rockwood, siódmoklasista z Ravenclawu.
— Właściwie to chcemy poradzić sobie sami.
Ale dzięki — Edorius posłał mu sztuczny uśmiech.
— A ja mam takie pytanie — poinformował
ktoś z tyłów, prawdopodobnie pan Rosier. — Macie tam jakieś dziewczyny,
chłopcy? Na pewno wszystkie się za wami oglądają — prawie zakrztusiłem się
własną śliną. Żywiłem nadzieję, że ominę pytań w stylu „młody kawalerze, masz
tam jakąś pannicę?”. Zresztą, nie zauważyłem, żeby ktokolwiek się za nami
oglądał. Może odstraszaliśmy je swoim zachowaniem? Cały czas dokuczaliśmy
Apollinowi Pringle’owi, knuliśmy różne rzeczy i szukaliśmy tajnych przejść. Nic
nadzwyczajnego.
— Niekoniecznie — wymruczałem. I kiedy
miałem nadzieję, że temat się skończył, ktoś w oddali zaczął krzyczeć. Okazało
się, że głos należał do Narcyzy, koleżanki z roku.
— Nie byłabym tego taka pewna —
zachichotała. — Avril i Valerie mówiły, że jesteście uroczy. Chciały zaprosić
was na bal z okazji Nocy Duchów — stwierdziła poważnie. W jednej chwili
spaliłem buraka. Reszta zebranych zaniosła się maniakalnym śmiechem.
— Ja mam już dziewczynę. Opowiem o niej
innym razem — Lucjusz usiłował seksownie oblizać łyżkę. Jednocześnie wpatrywał
się w Narcyzę. Miałem ochotę uderzyć się w czoło. Co za idiota! Czy chłopak
powinien oblizywać łyżki? Zawsze myślałem, że to zadanie kobiet.
Reszta spotkania minęła spokojnie. Dorośli rozmawiali o polityce, młodzi gawędzili
o sprawach szkolnych, ja rozmawiałem z Lucjuszem i Edoriusem.
— Ile dziewczyn zaliczyłeś w pierwszej
klasie, Lucjuszu? — Edorius wyraźnie prowokował Malfoy’a do ośmieszenia się w
naszym towarzystwie. Jasnym było, że nie poszedł do łóżka z żadną dziewczyną w
wieku jedenastu lat. Czym miałby je przelecieć? Dziesięciocentymetrowym
penisem? Zabawne.
– Dwadzieścia. Piętnaście z nich chodziło
do siódmej klasy — przechwalał się chłopak. W takich momentach udawaliśmy
zdziwienie. W rzeczywistości śmieliśmy się jak opętani. — A wy, kiedy stracicie
status prawiczka? — spytał w końcu Malfoy. Pytanie całkowicie zbiło nas z tropu.
— Szczerze mówiąc to jeszcze nad tym nie
myślałem. To głupie pytanie, lepiej porozmawiajmy o czymś innym — pokręciłem
głową. Mieliśmy tylko trzynaście lat! Kto w naszym wieku rozmawiałby o takich
głupotach?
W pewnym momencie ludzie zaczęli wychodzić. Przyszła też kolej mojej rodziny –
grzecznie pożegnaliśmy się z właścicielem domu, po czym wyszliśmy na zewnątrz.
Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdki, wesoło uśmiechające się do
wysokiego żywopłotu. Odczuwałem ogromne zmęczenie spowodowane nudnym
spotkaniem. Nigdy ich nie lubiłem… odbywały się kilka razy w roku i służyły
zacieśnianiu relacji międzyludzkich. Dobrze, że przynajmniej było się z czego –
a raczej z kogo – pośmiać.
Kolejna teleportacja. Kolejny ból w
żołądku i rwące uczucie – potem twarde uderzenie o ziemię. Razem z rodzeństwem
wyprzedziliśmy macochę i ojca. Do czasu, gdy Marcus się nie odezwał, szliśmy w
ciszy. I szczerze powiedziawszy wolałbym, żeby tak pozostało.
— Nancy, już niedługo przeleci cię połowa
Paryża. Jak się z tym czujesz? — zapytał złośliwie. Siostra posłała mu kuksańca
w ramię.
— Uważaj, bo ciebie przeleci połowa
Hogwartu. Nie ty, oni ciebie — odbiła piłeczkę.
— Przestań zachowywać się jak Jackie
Kennedy — odpowiedział. O co mu chodziło? Nie wiem. — Wielka primadonna,
zgrywasz wielką panią, bo straciłaś matkę. Nie potrafisz polubić Whiltierny, co
takiego ci w niej nie odpowiada?
— To, że jest głupią suką — wtrąciłem
cicho. — Nie widzisz tego? Cały czas wykorzystuje ojca, próbuje sobie ciebie
podporządkować. Jesteś na tyle głupi, że tego nie zauważasz? — spiorunowałem go
wzrokiem. Chłopak, najwyraźniej wytrącony z równowagi, nie miał pojęcia jak
zareagować. Relacje między rodzeństwem zdecydowanie się nie układały… Nie
potrafiliśmy rozmawiać jak dawniej. Brat spadał na dno, siostra usiłowała
odejść, a ja… ja musiałem się z tym wszystkim męczyć.
— To nie moja sprawa, że cały czas żyjecie
w żałobie. Jeśli chcecie wiecznie topić smutki i obrażać się o byle co, to beze
mnie. Ja chcę korzystać z młodości — warknął nagle. Zauważyłem, że opiekunowie
gdzieś zniknęli, najwidoczniej przeteleportowali się do domu.
— Chciałbyś, żebyśmy w ogóle tego nie zauważali?
Nam trudno pogodzić się ze śmiercią matki! — wrzasnęła Nancy.
— Ile można?! Cały czas traktujecie mnie
jak tępaka, nie potraficie zamienić ze mną ani jednego słowa. Upieracie się
przy swoim zdaniu i na siłę trzymacie się myśli, że Whiltierna jest zła! A może
to wy jesteście źli?! — w jego oczach widziałem ogromną, przerażającą
nienawiść. Chwilę potem ustąpiła miejsca dla smutku.
— Zwyczajnie cię omamiła — odpowiedziała
krótko Nancy. — Już nic z ciebie nie będzie. Nie proś mnie o pomoc, gdy ojciec cię
wystawi. Chodź, Robin — złapała mnie za ramię i pociągnęła w kierunku
mosiężnych, ozdobnych drzwi. Prawdopodobnie ta kłótnia zadecydowała o naszych
relacjach. Nie potrafiliśmy już żartować, nie potrafiliśmy na siebie patrzeć.
Ilekroć widziałem twarz Marcusa zbierało mi się na wymioty. Chłopak lubił
Whiltiernę. Zupełnie jak zaślepiony ojciec…
Podróż do pokoju nie zajęła mi dużo czasu.
To właśnie tam zrzuciłem z siebie garniak, skierowałem się do łazienki i
załatwiłem wszelkie najpotrzebniejsze sprawy. Następnie powróciłem do
pomieszczenia. Na niebieskich ścianach wisiał Nimbus 1700. Pod nim znajdowało
się biurko, naprzeciwko szafa i wielkie łóżko z zasłonami. Półki z książkami
stanowiły idealne uzupełnienie. Krukoński wystrój wnętrz. Śmieszne, że pokój wyglądał
tak jeszcze przed Ceremonią Przydziału, jakby wszystko sobie ze mnie żartowało... Tak jakby wszyscy wiedzieli, że nie trafię do Slytherinu, że zajmę miejsce przy stole Krukonów.
Chwilę później westchnąłem i położyłem się
na łożu. Nie zauważyłem, gdy Morfeusz porwał mnie w swe objęcia.
***
Ze snu wybudził mnie odgłos zamykanych drzwi. Otworzyłem czekoladowe oczy,
spojrzałem w ciemność i powoli zrzuciłem pościel. Następnie ostrożnie, nie do końca
wiedząc o co takiego chodzi, co tak bardzo mnie zainteresowało, skierowałem się po schodach w dół. Zatrzymałem się w
połowie. Dlaczego? Usłyszałem tajemniczy, chropowaty głos.
Wytężyłem wzrok. W pomieszczeniu paliło
się kilka niewielkich świec; oświetlały trzy postacie. Pierwszą poznałem od
razu; ojciec, ubrany w... cholera czemu, on nosi garnitur w środku nocy? Wystroił się tak dla jakiegoś gościa?
Druga postać - jej szaty muskały nieśmiało podłogę, zaś tłuste włosy spływały swobodnie po ramionach. Przybyszowi towarzyszyła inna osoba, barczysta i całkowicie przesłonięta przez czarny jak smoła płaszcz. Wiedziałem jedno: musiałem siedzieć cicho.
Druga postać - jej szaty muskały nieśmiało podłogę, zaś tłuste włosy spływały swobodnie po ramionach. Przybyszowi towarzyszyła inna osoba, barczysta i całkowicie przesłonięta przez czarny jak smoła płaszcz. Wiedziałem jedno: musiałem siedzieć cicho.
— To się zaczyna, Travisie. Poinformuj
wszystkich — do moich uszu dotarł głośny, nieprzyjemny szept. Co miało się
zacząć? — Niedługo wszystko ulegnie poprawie. To się zaczyna...
Witajcie!
Jako iż prolog zdradzał zbyt mało, postanowiłem dodać nowy rozdział. Poznaliście trochę bohaterów, wizję świata Robina i... może trochę arystokratycznych tradycji? Nieważne. :P Zapraszam do komentowania i obserwowania, przypominajcie też o nowych rozdziałach.
Cześć ;) Oj widzę, że Robin nie ma zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Z jednej strony macocha, a z drugiej strony konflikt z bratem. Dobrze, że przynajmniej Nancy jest normalna tylko szkoda że chce wyjechać do Francji. Podziwiam ją za to w końcu porywa się na głęboką wodę i nie wiadomo co może wyjść z jej planów.
OdpowiedzUsuńRozbawił mnie twój Lucjusz. I to oblizywanie łyżeczki wyobraziłam sobie i nie mogłam przestać się śmiać ;)
Końcówka bardzo intrygująca czyżby chodziło o Voldemorta i Śmierciożerców?
Dziękuję za komentarz u mnie ;)
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Hej! ;)
UsuńNiestety nie ma; z innej strony atakuje go rygorystyczny ojciec, prawdopodobnie wyprany z uczuć. No Nancy jest raczej dobrym uczniem, ale jeśli nie zamierza skorzystać z pomocy ojca - o ile taka zostanie zaoferowana - to długo nie przetrwa.
Haha, też się śmiałem przy oblizywaniu łyżeczki. :D Na razie będę traktował go prześmiewczo, potem nabierze barw. ;)
Nie wiem, zobaczymy w następnych rozdziałach. ;P
Czekam na rozdział u Ciebie!
Kurde ta rezydencja to jakoś sie zbyt ładnie w mojej głowie nie maluje, skoro łączy tak wiele różnych stylów architektonicznych - ale moze to dlatego, ze już sobie o Whiltiernie wyrobiłam zdanie i nie wyobrażam sobie, aby miała szczególnie dobry gust. Mordowanie kotków i zamykanie hipogryfów w ciasnocie! No raczej nei sądzę, aby dało sie ja polubic.
OdpowiedzUsuńBardzo współczuję Robinowi, tak to miał jeszcze Nancy, ale teraz nawet ona go opuści... no ale rozumiem też ją, chcącą sie wyrwać z tego znienawidzonego środowiska. Mam nadzieję, że Robin mimo wszystko bedzie mógł na nią liczyć, nawet jak bedzie daleko :)
"— Kiedy ostatnio cię widziałem, byłeś wzrostu mojego skrzata domowego — przecież widział mnie rok temu" - haha o jezu, nie wiem czy to miało byc zabawne, ale śmiechłam srogo
Lucjusz mnie rozwala, a ta jego pretensjonalność i wgl sposób mówienia troche mi sie kojarzą z kanonicznym Percym Weasleyem, choć tamten przynajmniej nie był taki zakochany w sobie jesli chodziło o fizjonomię, no i zupełnie innymi rzeczami się przechwalał. Lucjusz pewnie by mnie zabił za takie porównanie xd
Wgl to fajnie się odnosisz do mugolskiej kultury - w sensie dajesz nam znać, kto nam ostatnio umarł, żebyśmy mniej więcej przypominali sobie, jakie mamy czasy. I wielbię cię za aż dwie wzmianki o Vivien, gdyz wielbię ją i czczę.
Ach więc i oni będą mieli nowego nauczyciela opcm, zapominam ciagle o tej domniemanej klątwie.
Lucjusz wgl takie ma usposobienie, ze ciężko byłoby go polubic komukolwiek, więc się w ogóle Robinowi nie dziwię. Nawet do drużyny dostał sie w taki sam sposób, jaki później załatwił Draco. Nie wiem, na ich miejscu byłoby mi cieżko gadać o tym z dumą, jakby wszyscy wiedzieli, że musialam sobie to "załatwić", a nie, ze po ptostu jestem dobra. Fajnie, ze chociaż Robin i Edorius chcą startować uczciwie.
No i to Luckowe udawanie, ze zaliczył pół szkoły w pierwszej klasie, no poważnie, on mysli, że jemu ktokolwiek wierzy? :D
Ogólnie to robi się naprawdę ciekawie, nie mogę się już doczekać kolejnego :)
Mam twoje blogi w obserwowanych, takze nie musisz się kłopotać informowaniem mnie o nowościach - zawsze czytam wszystko od razu po dodaniu, choć muszę przyznać, ze z komentowaniem czasem sie troche grzebię, nie najlepiej sobie radzę z organizowaniem własnego czasu xd Ale zawsze sie pojawiam, predzej czy później. A co do mojego eseju, to niestety jeszcze nie wiadomo xd
Pozdrawiam i weny życzę!
Wybacz za zwłokę! Nie miałem głowy do napisania komentarza... Haha, ogólne połączenie stylów też nie przedstawia się(według mnie) dobrze, ale... kto powiedział, że musi być ładnie? Pewnie i tak zbudowano to bardzo szybko. Może to były dodatkowe elementy z klasycyzmu/rokoko... No nieważne, to pozostawiam waszym wyobrażeniom.
UsuńNo, Nancy zostanie jeszcze tylko przez ten rok szkolny. Ale trudno...
Nie opierałem się na Percym, ale... możliwe, że takie wywiera wrażenie. No generalnie Lucjusz zgrywa wielkiego panicza, bo urodził się w takiej rodzinie, to chyba z dziada pradziada, ale... może się zmieni, dopiero dojrzewa. xD Chociaż z wiekiem stajesz się jeszcze większym zboczuchem...
Ja też uwielbiam Vivien, nie mogę pogodzić się z jej trudną historią. Podobno w najgorszych momentach choroby chodziła na ulicy i oferowała obcym ludziom seks. :c Choroba ją zniszczyła.
Na początku miał być nauczycielem czegoś zupełnie innego, ale także przypomniałem sobie klątwę i... o, mamy.
Co do tego obnoszenia się o pozycji w Drużynie Quidditcha, cóż, może pokaże swoje umiejętności na boisku. A Robin i Edorius chcą startować uczciwie, żeby być lepszymi od niego. ;) No, szczerze mówiąc to mam niechcianą nadzieję, że polubicie Lucjusza, sam muszę się do niego przekonać.
Spoko, informowałem, bo ja rzadko zaglądam do obserwowanych, więc cały czas wydaje mi się, że ludzie postępują tak samo. Zazwyczaj wolę wpisać link do bloga w wyszukiwarkę i sprawdzić, co tam się dzieje; twój odwiedzam codziennie. xD
Cześć, nie bardzo wiem od czego zacząć, bo fandomy to nie moja bajka. HP czytałam dawno temu i choć lubię do niego wracać, jakoś nigdy nie utkwiłam w tym świecie na dłużej. Jest coś co powinnam wiedzieć, zanim zostanę na dłużej?
OdpowiedzUsuńDruga rzecz - akapity. Pouciekały ci w niektórych miejscach, co utrudnia czytanie i diabelnie odstrasza. Jak będziesz mieć chwilę, koniecznie to popraw.
Następnie - posag to częśc majątku rodzinnego, który jest wnoszony mężowi przez żonę. Ojciec Robina mógł mieć raczej olbrzymi majątek. Dziwi mnie jego bierność w stosunku do konfliktu macochy z jego własnymi dziećmi, szczególnie jeśli rzeczywiście Nancy była tak zadziorna, to nie powinna omieszkać zwracać jego uwagi na takie traktowanie.
Trudno mi też sympatyzować z postacią, która uznaje podpalenie cudzych włosów za "całkiem zabawną sytuację", szczególnie, że oberwało się osobie postronnej. Bez względu na to w jakich stosunkach Robin znajduje się z Malfoyem seniorem.
"Przy stole zasiadały jedynie najznamienitsze rody; Black’owie, Rosier’owie, Mulciberowie…" - apostrofy są zupełnie zbędne https://sjp.pwn.pl/zasady/;629618
Czy problemy z nauczycielem od OPCM nie zaczęły się dopiero od czasów, gdy Snape ubiegał się o to stanowisko i nie otrzymawszy go od Dumbledora, przeklął je? Czy coś mi się pomerdało?
Ogółem, rozumiem, co chcesz przekazać. Robin ma przekichane, ale trudno mi się zgadzać z jego postawą, skoro sam jest wcale niemniej rozpuszczonym gnojkiem, niż reszta jego towarzysta. Przez to trudno mi przyjąć jego sądy na temat innych ludzi za prawdziwe. Mimo tego jeszcze z pewnością tutaj wrócę.
Pozdrawiam!
Cześć. ;)
UsuńDziękuję za tak ładny komentarz. Zawiera konstruktywną krytykę, to lubię! Postaram się poprawić błędy... Jeśli chodzi o akapity to faktycznie, kiedy kopiuję tekst z Worda do Bloggera to w jakiś sposób mi uciekają, podobna sytuacja nastąpiła z moim innym blogiem, ale akapity kompletnie zniknęły, a między zdaniami pojawiły się ogromne pauzy.
No generalnie traktuje Nancy z tego powodu gorzej, ale co ma zrobić - jest jego córką, trochę jąkocha.
Fajnie, że masz własne zdanie na temat Robina. Właśnie to lubię w pierwszej osobie - nie można jednoznacznie ocenić postaci, pokazać je z dobrej strony. Zostawia się wszystko czytelnikom ;) I rzeczywiście, trochę chciałem go w ten sposób przedstawić. On ma własne antypatie...
Co do klątwy, nie wiem czy Snape byłby w stanie rzucić jakąkolwiek klątwę, bo chyba w ogóle nie ma takiej opcji. ;D
Dziękuję!
Przy przeklejaniu tekstu z Worda na blogger często występuje taki błąd - sama zawczasu czyszczę formatowanie na wordzie (to taka ikona gumki obok ustawień wielkości czcionki) i/albo kopiuj-wklej przez notatnik (w sensie najpierw tekst wklejasz do notatnika, a później ponownie go zaznaczasz i kopiujesz). Problem z dużymi pauzami między zdaniami może być efektem stosowania tzw. miękkiego entera... Kombinuj :P
UsuńCo do klątwy, coś mi się tam kołatało w głowie, ale potterowska wiki mówi, że nie chodziło wcale o Snape'a a o Toma, więc sorry, mój błąd =D http://pl.harrypotter.wikia.com/wiki/Obrona_przed_Czarn%C4%85_Magi%C4%85
Łał, czyli można rzucić taką klatwę! Dziękuję za informacje. ;)
UsuńW końcu znalazłam chwilę, żeby dokończyć czytać twój rozdział. Może zacznę od tego, że masz bardzo fajny styl pisania. Przyjemnie się to czyta i odczuwam nawet pewien niedosyt.
OdpowiedzUsuńRobin, Robin... oj nie wiem co mam o nim myśleć. Z jednej strony trochę mi go żal, ale z drugiej, jak przeczytałam, że bawił go widok Malfoya wyżywającego się nad niewinnym Puchonem, te współczucie minęło. Na razie mam do niego neutralny stosunek, bo nie wiem czy okaże się fajnym chłopakiem czy arystokratycznym dupkiem. Jego rodziny też nie będę jednoznacznie oceniać, bo chcę ich najpierw lepiej poznać.
Teraz już tak ogólnie - rozdział jest zabawny, ciekawy i bardzo tajemniczy - choć to ostatnie dotyczy bardziej końcówki. Na pewno zostanę na dłużej, bo zaintrygowałeś mnie.
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Och, wybacz za opóźnienie. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, mam nadzieję, że w jakiś sposób przekonasz się do Robina.
UsuńRozdział na pewno ciekawszy niż prolog. :)
OdpowiedzUsuńLepiej poznałam rodzinę Robina i nawet byłam gotowa mu współczuć, a potem przeczytałam, jak go bawiło, kiedy Malfoy się znęcał nadinnym uczniem. I już pzesatło mi być go żal. :D
Nany sprawia wrażenie fajnej, normalnej dziewczyny, szkoda, że puszcza Robina.
A jego macocha... w sumie, często spotyka się motyw, że macocha to ta zła, niedobra kobieta więc jakoś mnie tu niczym nie zaskoczyłeś. ;) Poza jej umiłowaniem do mieszania stylów. xD
Podsumowując, Robin chwilowo nie ma mojej sympatii. :D