Wydawało mi się, że stan nieprzytomności towarzyszył mi przez naprawdę długi czas. W mojej głowie wszystko trwało jakby dwa razy dłużej, spowalniając moje myśli i nie pozwalając mi zacząć trzeźwo myśleć. Co tak naprawdę się wydarzyło? Cóż, cała pamięć wróciła do mnie, gdy otworzyłem oczy na przepełnionym przerażonymi ludźmi, dziedzińcu. Te przestraszone twarze wcale nie pasowały do miejsca, w którym uczniowie szybko przepisywali zaległe prace domowe, całowali się po raz pierwszy w życiu czy obrażali się z denerwującymi gargulcami stojącymi u boku każdego z czterech łuków.
Zrzuciłem ciążący na moich plecach koc. Czułem przeszywający ból w wielu częściach ciała, głównie w głowie i zabandażowanej dłoni, przez którą przeciekała krew. Jedyną pozytywną stroną tego stanu był fakt, że nie słyszałem głosów biegających wokół ludzi - kadry nauczycielskiej, aurorów i uczniów. Rozwarte ze zdziwienia usta, łzy spływające po bladych policzkach i próby zachowania spokoju.
W Hogwarcie zapanował chaos i nie potrafił go ogarnąć nawet sam Albus Dumbledore, potężny czarodziej, który... któy przecież do tego wszystkiego dopuścił. Dopiero wtedy zaczęły do mnie docierać przerażające fakty... Ktoś krzyczał: dementorzy! Dementorzy? Widziałem tę nazwę w spisie treści najnowszego podręcznika do Obrony przed Czarną Magią... To one musiały zaatakować szkołę. W tym mnie. Ale co takiego mogło mnie ocalić? Cholera, nie wiem. Najdziwniejsze było to, że potrafiłem zachować spokój. Nawet... och, nie! Nagle wszystkie dźwięki przybrały na sile, ja zaś zacząłem chwiać się na nogach i patrzeć na wszystko z jeszcze większym przerażeniem.
- Deirdre! Co się stało z Deirdre Travers? - wrzasnąłem do pierwszego lepszego chłopaka, ściskając mocno jego ramię i posyłając mu błagalne spojrzenie. On zaś pokręcił głową, jakby nie do końca wiedząc o co mi chodzi. Dopiero, gdy odbiegł, zauważyłem, że w jego plecach znajdowało się kilka kawałków szkła. Szkło. O nie.
Wejście do Wielkiej Sali było przepełnione olbrzymią ilością przerażonych ludzi. Choć większość uczniów zdążyła się stamtąd wydostać, to niektórzy dalej walczyli o życie w towarzystwie przerażających potworów, strażników Azkabanu. Aurorzy, którzy mieli pilnować porządku, usiłowali jak najszybciej wejść do środka. Kadra nauczycielska również nie próżnowała... Ale gdzie Albus Dumbledore?! On powinien załatwić to w ciągu kilku sekund.
- Robin? Robin! Robin, stój! - do moich uszu dotarł dziewczęcy krzyk, chyba należący do mojej siostry Nancy. - Nie wchodź tam! Tam jest... - odwróciłem się, ale przerażony tłum dzieciaków zdążył ją ze sobą porwać. Prześlizgnąłem się między barczystymi Puchonami i wparowałem do środka. Zastałem tam przerażający widok.
Ciemne postacie krążące nad nieprzytomnymi ludźmi i błyszczące patronusy usiłujące te stwory odpędzić. Starałem się dotrzeć do miejsca, w którym rozmawiałem z Deirdre, jednak potknąłem się o leżącą na ziemi przeszkodę. Dopiero, gdy upadłem na ziemię, cudem omijając zderzenia z milionem kawałków szkieł, zorientowałem się, że przeszkodą tą był Clint Eastwood, mój rywal. Wyglądał na nieprzytomnego, ale raczej żywego...
- Cholera - warknąłem. Kilka dementorów pastwiło się nad Valerie Yaxley. Jej śliczna, biała sukienka skąpana była w szkarłatnej cieczy. Stanąłem przed ciężkim wyborem. Ratować ją, a może Clinta? Ona chyba nie miała szans. Pociągnąłem Clinta za ręce, ustawiłem go do pionu i założyłem jego rękę na moim ramieniu.
Kiedy wreszcie dotarłem do wyjścia, stanąłem oko w oko z Nancy. Siostra wyglądała na rozwścieczoną, ale i przepojoną adrenaliną. Odepchnęła mnie tak mocno, że prawie puściłem Clinta, wbiegła do środka i machnęła kilka razy różdżką. Wydostał się z niej przezroczysty lew. To ona wcześniej mnie uratowała!
- Tutaj, Robin! Prędko! - krzyknął Edorius, który pojawił się obok mnie zupełnie niespodziewanie. Z jego skroni ciekła strużka ciemnej krwi, jednak zdołał pomóc mi w wyniesieniu Clinta na zewnątrz. - Blair kazała mi ciebie znaleźć. Jest z Alecto, chodź, musisz się jej pokazać - och, przynajmniej ktoś się o mnie martwił.
- Nie, muszę znaleźć Deirdre. Znajdowała się przy oknie i chyba mocno oberwała - pokręciłem głową, chcąc przemknąć pod ramieniem jakiegoś pulchnego Krukona. Zatrzymał mnie jednak wyraz twarzy Edoriusa. Zdradzał... Przerażenie? Dezorientację? Smutek? Rozczarowanie? Hm, za dużo na raz.
- Robin. Deirdre nie żyje - powiedział dobitnie, jakby nie przejmując się towarzyszącymi mi uczuciami. - Nancy zdołała uratować tylko ciebie. Ta Puchonka, z którą pokłóciłem się w pociągu powiedziała mi, że zginęła na miejscu. Robin, uspokój się... cały się trzęsiesz.
On wyglądał na spokojnego. Jakby nie przejął się śmiercią niewinnej dziewczyny, z którą przecież tak wiele razy rozmawialiśmy. Złapałem się za głowę i osunąłem pod ścianę, mając nadzieję, że ten koszmar zaraz się skończy. Ale się nie kończył... trwał dalej. Zdawałoby się, że dobiegające zewsząd krzyki ponownie ucichły, a Wielka Sala rozbłysła olbrzymim, jasnym światłem.
- To Dumbledore!
***
Tej nocy nikt nie spał. Wszyscy przeszukiwali dziedziniec, salę i Skrzydło Szpitalne w poszukiwaniu najbliższych osób. Ja miałem to szczęście, że nikt z moich krewnych nie poległ. Przynajmniej z tych prawdziwych krewnych, bo Marcus nie zasługiwał na miano mojego brata. Gdyby zjawił się z Deirdre na balu, gdyby się nią zajął... do niczego takiego by nie doszło. Ale wolał imprezować z kumplami! Skończony debil!
- Ona nie żyje. Spokojnie, wszystko będzie dobrze - szeptała Rowena Quinn, nauczycielka mugoloznastwa, próbując pocieszyć płaczącą blondynkę, chyba z czwartej klasy.
Wkrótce wszyscy zmarli znaleźli się w pustej, oczyszczonej ze wszystkich dekoracji i mebli, Wielkeij Sali. Wieść o ataku podobno rozległa się po całym czarodziejskim świecie - rodzice zjawiali się na terenie zamku i zabierali swoje dzieci do domu, nie słuchając narzekań grona pedagogicznego. Wszyscy opiekunowie musieli być wściekli i rozczarowani brakiem bezpieczeństwa w Hogwarcie. Nic dziwnego. Niektórzy z nich wracali po to, żeby urządzić pogrzeb.
A gdzie moja rodzina? Zapomnieli o mnie? Prawdopodobnie tak. W końcu jestem najmniej lubianym dzieckiem. Może powinien zginąć? Może.